Wasz Głos: Rozmowa ze Sławkiem Fejferem, kandydatem Liberalnych Demokratów w wyborach lokalnych w Shrewsbury

Cześć, nazywam się Sławomir Adam Fejfer, ale w Anglii mówią na mnie Adam, bo moje pierwsze imię jest za trudne dla Anglików. Pracuję jako technik w ambulansach przewozowych. Razem z żoną prowadzimy też polskie centrum w Shrewsbury (Shropshire, West Midlands). Mam 33 lata, mieszkam w Anglii od ponad 11 lat. Swoją żonę poznałem w Anglii. Zdecydowaliśmy się tu osiedlić, założyć rodzinę, kupić dom. Mamy dwójkę wspaniałych dzieci. Nasz syn ma 8 lat, córka – 4. Oboje chodzą do angielskiej szkoły. Od urodzenia syna trzymamy się zasady, że w domu rozmawiamy po polsku, przekazujemy język, historię i tradycje, żeby nasze dzieci nie zapomniały swoich korzeni. Jestem liberalnym demokratą i postanowiłem kandydować w lokalnych wyborach w Shrewsbury dlatego że wierzę, że możemy coś zmienić: my jako Polonia, my jako mniejszości narodowe ze wschodniej Europy, możemy zmienić Wielką Brytanię na lepsze, tak żeby stała się częścią nas, naszym domem, a my częścią Wielkiej Brytanii.

Jak ludzie reagują na wiadomość, że kandydujesz w wyborach lokalnych?

Pocztą pantoflową poszło wiele trochę zniekształconych treści, na przykład niektórzy uważają, że jestem burmistrzem, a jedna osoba zapytała kiedy jadę do Londynu skoro zostałem posłem. Ale mimo tego dla mnie najważniejsze jest teraz, że poszła wiadomość, że jest kandydatura Polaka.

Mamy w Shropshire grupę „EU in Shropshire”. Dominują w niej Brytyjczycy, ale każdy z nich ma znajomego Europejczyka, Czecha, Polaka, Rumuna, Bułgara i przez nich dociera wiadomość, że kandyduje ktoś ze wschodniej Europy. Brytyjczycy powiedzieli mi, że świetnie że startuję, że mam taki pomysł i odwagę. Wielu ludzi się cieszy, że ktoś z innego kręgu chce startować. Gdyby było więcej przedstawicieli mniejszości w moim okręgu pewnie miałbym większe szanse, bo mogliby na mnie zagłosować nawet, jeśli niekoniecznie popierają LibDems. Jeden pan z Polski powiedział mi na przykład, że niekoniecznie popiera manifest Liberalnych Demokratów, ale pójdzie na mnie zagłosować dlatego, że jestem Polakiem. To daje takiego pozytywnego kopa, żeby dalej działać.

W moim okręgu mieszkają głównie Brytyjczycy, choć są też mniejszości. Jest kilkanaście polskich rodzin, kilka litewskich, jedna rodzina czeska. Byłem już w wielu domach. Super jest to, że wielu ludzi nie zwracało uwagi, że nie mam brytyjskiego akcentu. Jeszcze nikt nie zapytał, czy jestem Brytyjczykiem. Nie spotykam się z negatywnymi reakcjami. Dlatego czasem nie potrafię zrozumieć czemu Polacy i inne mniejszości nie angażują się w życie polityczne w Wielkiej Brytanii, choć mogliby zdziałać niesamowite rzeczy.

Jestem z tego rocznika, który pamięta dosłownie końcówkę czasów komunistycznych w Polsce. To się odbiło na moich rodzicach i pewnie gdzieś też na mojej psychice i my moglibyśmy naprawdę zdziałać wiele, nawet na kanwie krajowej, bo mamy zupełnie inne pomysły na rozwiązywanie problemów niż Anglicy. Wydaje mi się, że Brytyjczycy często podkreślają, że imigracja jest zła. Ale chyba nie zauważają tego, że my dostarczamy im pomysłów na to jak ich życie może wyglądać inaczej, że przenosimy nasze zwyczaje i tradycje, które są absolutnie niesamowite.

Czy Polacy powinni głosować w lokalnych wyborach 4 maja?

Tak, oczywiście. Jest kilka ciekawych akcji, które mocno namawiają obywateli UE, żeby do 13 kwietnia poszli się zarejestrować i zagłosowali na tego kandydata, który pokaże, że ma zamiar dbać o interesy obywateli UE. Wiadomo, że podczas referendum i wyborów powszechnych nie mamy i nie będziemy mieli prawa głosu, ale w tych lokalnych chcemy być aktywni, chcemy się angażować, chcemy zostać usłyszani. Ludzie powinni się bardzo zmobilizować i pójść zagłosować, bo mogą coś zmienić. Mogą sprawić, że ludzie na Downing Street i w Westminsterze usłyszą o tym, że około 3 milionów emigrantów z Unii Europejskiej jest tutaj, ma prawo decydować i chce z tego praw skorzystać. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że nawet lokalne rady mogą wywierać znaczną presję na wyższe szczeble władzy.

Czym zajmują się radni w Wielkiej Brytanii?

Radny to przede wszystkim osoba pierwszego kontaktu, gdy pojawiają się problemy na poziomie lokalnym. Na przykład, jeśli ktoś ma problem z sąsiadem, gdzie najlepiej się zgłosić? Do radnego, który będzie starał się rozwiązać Twój problem, a jeśli nie będzie w stanie, to poradzi żeby się skontaktować z np. z housing association albo z policją, czy innymi organami. Poza tym – i to mi się bardzo podoba – radni organizują i prowadzą świetne lokalne kampanie w stylu: „posprzątaj po swoim psie”, czy „nie wyrzucaj śmieci do rzeki” albo „posprzątajmy razem lokalny plac zabaw”. Ważne jest też, że radni zgłaszają plany zwiększenia bezpieczeństwa na drogach, np. postulują instalację spowalniacza prędkości, decydują o inwestycjach w lokalną infrastrukturę typu rondo, czy łatanie dziur w jezdni. Lokalny radny jest od tego, żeby przekazywać głos lokalnej społeczności. Nie do przecenienia jest też oczywiście presja radnego na wyższe szczeble władzy.

Jak wygląda Twoja kampania w Shrewsbury?

Pukam do drzwi i mówię: cześć jestem z liberalnych demokratów, startuję na radnego, tu jest moja ulotka, tu jest nasza gazetka. Nie działam sam. Mam kilku pomocników, choć każdy ma swoją pracę, więc nie mogą się w pełni angażować i najwięcej zależy ode mnie. Na stałe pomagają mi 3 osoby plus 7-8, które jeśli je poproszę, też pomagają. Dwie z nich to Anglicy, ale oni nie angażują się w canvassing, czyli chodzenie od drzwi do drzwi i rozmawianie z mieszkańcami. Mogą roznosić ulotki, gazetki. Z kolei mój straszy brat jest chętny do pomocy, ale nie czuje się językowo na siłach, żeby agitować za moją sprawą.

Pomagają mi więc inni przyjaciele i znajomi. Podczas rozmowy z działaczami partii jesienią, gdy zostałem wybrany na kandydata, podkreślano, że partia w moim okręgu dopiero się rozwija. Na 75 miejsc w radzie regionu, LibDemsi wystawiają około 40 kandydatów i wszystkim partia nie da rady pomóc. Mój okręg nie jest partyjnym targetem.

Dlatego zawsze podkreślałem, że buduję własny zespól. Poznałem na przykład Filipińczyków, którzy zadeklarowali, że wystarczy, że dam im znać, to 15 osób w kilka dni rozniesie moje ulotki. To pokazuje, że można na kogoś liczyć. Mam też dwóch kolegów labourzystów, jeden z nich jest nawet Corbynistą, ale i tak zadeklarowali, że chętnie pomogą z ulotkami. To jest bardzo budujące.

Jak widzisz swoje szanse?

W moim okręgu jest 4 kandydatów, ja z Liberalnych Demokratów, kandydaci Partii Pracy i Partii Zielonych oraz aktualnie sprawujący mandat radnego kandydat Partii Konserwatywnej. Jego szanse na reelekcję bardzo zmalały. Niektóre decyzje, które podjął jako radny, nie spodobały się mieszkańcom. Co prawda całe Shropshire jest raczej konserwatywne, ale tak jak wszędzie, gdy dochodzi do wyborów uzupełniających, czy tak jak teraz lokalnych, konserwatyści co chwila tracą mandaty i myślę, że tak samo będzie u nas i konserwatyści bardzo mocno odczują skutki swoich lokalnych i krajowych decyzji.

Tutaj w Shrewsury ludziom bardzo nie podobają się na przykład cięcia funduszy na szkoły i to, że szkoły się łączą w akademie. Jest też problem ronda, które jest z komunikacyjnego punktu widzenia jest bardzo ważne, ale ciągle je przekopują, zmieniają. Wielu mieszkańców mówi, że to marnowanie pieniędzy. W mieście mamy też kompleks basenów, który rada chce zmniejszyć i przenieść w inne miejsce. Te decyzje były podjęte przez radnych, a nikt nie pytał mieszkańców o zdanie. Ludzie bardzo odczuli ten brak konsultacji. Dlatego moim zdaniem walka w wyborach będzie toczyć się między mną a kandydatem Partii Pracy.

Jeśli zostaniesz wybrany, kogo będziesz reprezentował? Polonię, społeczność Shrewsbury, czy Liberalnych Demokratów?

Reprezentuję oczywiście partię, więc zgadzam się z jej linią. Ale chciałabym reprezentować także Polonię, nie tylko z Shrewsbury, ale też z całego Shropshire. Żeby ludzie z innych części Shropshire wiedzieli, że mogą się do mnie zgłosić i poprosić o pomoc. Często słyszymy takie głosy, że ludzie boją się prosić o pomoc lokalnych polityków, bo uważają, że ich język nie jest na tyle dobry. A polski radny mógłby być takim punktem kontaktowym. Chcę też pokazać lokalnej społeczności, że jestem po to, żeby pomóc, żeby porozmawiać i rozwiązać problem. Także chciałabym reprezentować i Polonię, i partię, i lokalną społeczność.

Praca radnego to nie jest praca na pełny etat, więc oczywiście będę nadal pracował jako kierowca karetki przewozowej. Ale w pracy mam system zmianowy na tyle dobry, że przez 4 dni jestem w pracy, a 4 dni mam wolne. Ten czas będę mógł poświęcić na rozwiązywanie problemów społeczności i zebrania rady.

Czy masz kontakt z innymi polskimi kandydatami w wyborach lokalnych?

W West Midlands z tego co wiem nie ma innych Polaków, ani z LibDems, ani z Labour. Czy jest ktoś od Torysów nie wiem, ale o nikim takim nie słyszałem. Wiem, że w innych regionach, na przykład w Szkocji, jest kilku polskich kandydatów.

Byłoby super, gdyby kiedyś można było zorganizować spotkanie Polaków, którzy startują w wyborach. Na przykład w Shrewsbury. [śmiech] Shrewsbury ma fajne połączenia kolejowe i jest bardzo fajnym miasteczkiem, a koszty noclegu są nawet mniejsze niż w Londynie. A tak na poważnie uważam, że trochę za dużo rzeczy dzieje się w tylko Londynie. I my, ludzie spoza, czujemy się trochę zlekceważeni.

W Brimingham niedługo odbędzie się polska debata z kandydatami na burmistrza West Midlands zorganizowana przez lokalne organizacje zaangażowane w promowanie udziału w wyborach. Wciąż jednak za mało dzieje się poza Londynem, gdzie mieszka przecież ponad połowa brytyjskiej Polonii. Chcielibyśmy też w mniejszych miejscowościach mieć coś do powiedzenia.

Posłem do Westminsteru z okręgu Shropshire jest Daniel Kawczyński z Partii Konserwatywnej, Brytyjczyk polskiego pochodzenia. Jak układają się wasze relacje?

Szczerze mówiąc, prywatnie moje zdanie jest mało pozytywne, a ludzie w okręgu są bardzo zawiedzeni jego postawą, są bardzo zawiedzeni tym, co sobą reprezentuje w Westmisterze. I nie tylko nasi znajomi, czy liberalni demokracji. Myślę, że gdyby na dzień dzisiejszy startował, to by nie wygrał. Bardzo wielu ludzi podkreśla, że jest za bardzo prorosyjski. Wcześniej była także afera, że promował Arabię Saudyjską. Kiedyś w TV pytali go czemu brytyjski przemysł zbrojeniowy sprzedawał rakiety do Jemenu i te rakiety z Jemenu zostały użyte w wojnie domowej, a on unikał odpowiedzi na te pytania. Niektórzy mieszkańcy, którzy na niego głosowali, dziś mówią, że ponownie by tego nie zrobili, bo bardzo się zawiedli. Na przykład przez te cięcia w edukacji.

Poza tym poseł Kawczyński mocno propagował wyjście Wielkiej Brytanii z UE, a w Shropsihre jest wielu rolników, którzy boją się o utratę dofinansowania i już w tej chwili mają duże problemy ze znalezieniem pracowników. Farmerzy już odczuwają skutki głosowania za Brexitem, a poseł Kawczyński nie oferuje im pomocy. W niedzielę byliśmy na owczej farmie organicznej i jej właścicielka bardzo obawia się o przyszłość. Nie za bardzo podoba jej się to, że nasi posłowie i na przykład posłowie w Walii popierali Leave, a teraz zostawiają rolników na lodzie. Oni szukają pomocy i jej nie dostają. Nie wiedzą oczywiście jeszcze co się wydarzy w związku z Brexitem, ale nie patrzą optymistycznie w przyszłość. Czują się oszukani.

Brakuje pracowników na farmach, więc Polacy są nadal potrzebni w Wielkiej Brytanii?

Polacy są po pierwsze bardzo mobilni. Po drugie znajdą pracę wszędzie. Po trzecie wielu ludzi ma wyższe wykształcenie na przykład ekonomiczne, a do Anglii przyjechali z ograniczonym angielskim. Znaleźli sobie pracę w Anglii, zaczynając od zmywaka, i po kilku latach zostają menedżerami. Mój kolega jest w UK od 12 lat, na początku nie bardzo znał angielski, ale nauczył się bardzo dobrze i został managerem w Lidlu.

Nie wszyscy Polacy pracują na farmach i w fabrykach. Wielu chce pójść wyżej. Wielu uczy się języka i zdobywa dodatkowe kwalifikacje, wyksztalcenie i idzie coraz wyżej. Niektórzy Brytyjczycy pracują jako hydraulicy i zostają hydraulikami na całe życie. My gdziekolwiek pojedziemy bardzo łatwo się przystosowujemy i akceptujemy konieczność zmian.

Niektórzy Polacy myślą o tym, żeby wyjechać z UK, ale wielu z nich nie wróci do Polski. Pojadą do Niemiec, Hiszpanii, na Maltę, na Cypr i do innych państw UE. To pokazuje, że oczywiście boimy się niepewności jutra, ale potrafimy się znaleźć i przystosować do sytuacji. Popatrzmy na to ile polskich biznesów powstało w Wielkiej Brytanii, hurtownie, sklepy, budowlanka. Ilu ludzi jest samozatrudnionych jako hydraulicy, elektrycy? To jest niesamowite. Nasi hydraulicy, czy elektrycy, czy malarze są uważani za świetnych fachowców. Gdzie by się nie pytało, każdy szef i każdy menedżer powie, że Polacy to są super-fachowcy i super-pracownicy.

Polacy są bardzo potrzebni w Wielkiej Brytanii i nawet jeżeli dojdzie do twardego Brexitu, to Wielka Brytania może bardzo mocno odczuć skutki, jeżeli wyjadą szczególnie osoby ze wschodniej Europy. Nie potrafię sobie wyobrazić, że Polaków, Rumunów, Łotyszy będzie łatwo zastąpić na ich obecnych stanowiskach, gdzie pracują już kilka ładnych lat i mają doświadczenie.

Czy te sygnały przebijają się na wyższe poziomy brytyjskiego rządu?

Podejrzewam, że wiele tych rzeczy dociera na wyższy poziom, ale politycy na górze muszą też słuchać innych. Wiadomo niestety, że od lat Polacy mają złą prasę i są w niej od wielu lat postrzegani jako ci, którzy zabierają benefity i zabierają prasę. Oczywiście to nieprawda. Ton wypowiedzi minister Amber Rudd, czy ministra Davida Davisa zmienia się często z tygodnia na tydzień. Na początku mówili, że będą tworzyć listy zagranicznych pracowników i kilka dni później się z tego wycofali. David Davis mówił pól roku temu, że trzeba ograniczyć emigrację z UE, szczególnie tych niewykwalifikowanych pracowników. Dziś mówi, że okres przejściowy to będzie 10 lat zanim UK zastąpi pracowników z kontynentu. Komunikat z niższych szczebli przebija się na wyższe szczeble władzy, ale oni muszą tak to ubrać w słowa, żeby ci ludzi czytający tabloidy nie oburzyli się, żeby do nich dotarło, że Polacy byli są i będą.

Nie wiem jak to się skończy. Podejrzewam, że zostanie wprowadzony jakiś rodzaj wiz, ale bardzo wiele zależy jak będą przeprowadzane negocjacje z UE. Jeśli nie wypadną pomyślnie, UK będzie chciała wprowadzić jakiś rodzaj wiz, a jeśli skończy się lekkim Brexitem, to pozostanie tak jak jest teraz.