Wpisy

PingPong: Labour idzie po zwycięstwo?

To jest PingPong = polityczny blog z UK

Za trzy tygodnie Wielka Brytania będzie – najprawdopodobniej – mieć nowy rząd. Sondaże wskazują, że wybory zdecydowanie wygra Partia Pracy, Partia Konserwatywna w zasadzie ogłosiła już porażkę, ale nie wszystko jest w tym wyścigu rozstrzygnięte.

Kto był gotowy na kampanię?

Utrzymująca się nieprzerwanie od dwóch lat przewaga w sondażach, sięgająca od lata ubiegłego roku 20 punktów procentowych, powinna dać labourzystom względny spokój. Nic podobnego. Partia Pracy przystąpiła do tej kampanii pełna obaw. Apatia wyborców spowodowana rozczarowaniem polityką, niewielka popularność i charyzma lidera Keira Starmera, niepewność centrowego elektoratu co do intencji partii jeszcze 4 lata temu prowadzonej przez skrajnie lewicowego Jeremiego Corbyna, czy z kolei odwrót części bardziej lewicowego elektoratu zaniepokojonego możliwością powrotu „blairyzmu” lub niezadowolonego z postawy labourzystów wobec Gazy – to tylko niektóre z zagrożeń wymienianych przez członków partii. „Przyzwyczajeni do porażek od 14 lat, labourzyści zawsze będą widzieć wszystko w czarnych barwach” – tłumaczy mi jeden z aktywistów poznanych podczas konferencji Fabian Society.

Labour energicznie wystartowała więc ze skrupulatnie przygotowaną listą działań już od 22 maja, gdy Rishi Sunak zapowiedział rozwiązanie parlamentu. Jeszcze zanim zaczęły obowiązywać formalne zasady prowadzenia kampanii i finansowe restrykcje, regularnie zamieszczała reklamy w mediach społecznościowych, wysyłała dziesiątki maili do swoich sympatyków z prośbami o udział w kampanii i wpłaty do partyjnej kasy, dzień po dniu ogłaszała kolejne obietnice, budując na wcześniej publikowanych „misjach” Keira Starmera: wzrost gospodarczy, czysta energia, bezpieczniejsze ulice, wyrównanie szans i służba zdrowia.

Hasłem przewodnim Labour jest „zmiana”, co ma nawiązywać zarówno do zmęczenia 14 latami rządów torysów, jak i odcięcia się labourzystów od poprzedniego lidera Jeremiego Corbyna. Można już za to mówić: „Tony Blair” – lider New Labour pojawił się w panteonie labourzystowskich przywódców w jednym ze spotów reklamowych, jego współpracownicy współtworzą sztab Starmera, ale jak deklaruje sam Starmer: „nie ma powrotu do snobistycznego patrzenia na klasę pracującą” z początku XXI wieku.

Zazwyczaj zrównoważony Keir Starmer kipi energię do tego stopnia, że podczas jednego z pierwszych wieców w zakładach Airbusa prawie nie dał dojść do głosu pytającym i asystującej mu Rachel Reeves, typowanej na przyszłą minister finansów. Dwa tygodnie po rozpoczęciu oficjalnej kampanii średnia sondażowa przewaga Partii Pracy nad torysami nie maleje, ale czy labourzyści zaczynają wierzyć, że ich plan zadziała?

A kto nie był gotowy?

U torysów wszystko wyszło dokładnie na odwrót. Choć to Sunak wybrał datę wyborów i dzień ich ogłoszenia, konserwatyści wydali się tym faktem zaskoczeni dużo bardziej niż konkurencja. Lokalne struktury partyjne nie nadążały z wyborem kandydatów. W mediach społecznościowych torysi wydali pięciokrotnie mniej niż Labour, a po tygodniu musieli zawiesić część reklam, bo – według Timesa – zabrakło im pieniędzy. PR-owcy Sunaka zafundowali mu serię kompromitacji, od wystawienia przed Downing Street w deszczu bez parasola, przez pozowanie na tle stoczni, która wybudowała Titanica i napisu „exit” w samolocie, aż po powrót do kraju w połowie uroczystości upamiętniających lądowanie aliantów w Normandii.

Mimo niskich notowań – saldo popularności Rishiego Sunaka w sondażu YouGov wynosi -51, w porównaniu do -12 Keira Starmera – Partia Konserwatywna prowadziła działania w stylu prezydenckim. Torysi najwyraźniej chcieli uformować kampanię pod starcie Sunak – Starmer, zmobilizować swój twardy elektorat pomysłami obowiązkowej służby narodowej młodych ludzi i gwarancjami niższych podatków dla emerytów, dodając do tego ataki na lidera Labour w mediach społecznościowych (75% reklam torysów celuje w Starmera, straszy pomysłami obalenia monarchii i wysokich podatków). Pozostałych torysi chcieli przekonać sloganem: „Sunak ma plan, a Starmer go nie ma”. I to mogłoby pomóc ograniczyć starty w tych wyborach, gdyby nie…

Odwieczny czarny koń

O tym, że Reform UK, najnowsza inkarnacja ambicji politycznych Nigela Farage’a, może podebrać elektorat Partii Konserwatywnej było wiadomo co najmniej od jesieni 2023. Po pierwotnym szoku – wszyscy czekaliśmy, że wybory odbędą się jesienią – i deklaracji, że „sześć tygodni to za mało, żeby znaleźć dla siebie okręg”, Farage podjął tragiczną w skutkach dla torysów decyzję: będzie startować.

Sondażowe poparcia dla Reform ruszyło w górę, a potem przyszedł D-Day. Podczas gdy Labour wykorzystała swoje kontakty we Francji, żeby wprosić Starmera na międzynarodową część obchodów rocznicy lądowania aliantów w Normandii i sfotografować go z Władimirem Zełeńskim, Nigel Farage przewodził atakom na przyspieszony „niepatriotyczny” wyjazd Sunaka. I jemu się udało: 65% respondentów YouGov uznało postawę Sunaka za „nieakceptowalną”, a premier kajał się w wywiadzie dla SkyNews i spędził kolejne dni, unikając mediów lub przepraszając za „oczywisty błąd”.

W środku drugiego tygodnia kampanii torysi w zasadzie przyznali się do porażki w starciu z Labour i przeszli do walki o drugą lokatę. Nie wiadomo, czy taki był plan od początku, czy rzeczywiście doszło do zmiany taktyki, ale głównym hasłem konserwatystów stało się straszenie, że głos na Reform to już nie pomoc w zdobyciu władzy Labour, ale wręcz gwarancja ‘super większości’ dla Keira Starmera. Zabrzmiało to defetystycznie. I nie pomogło. Nie pomógł także program wyborczy torysów, obiecujący liczne obniżki podatków, z którego znikły wszystkie zdjęcia lidera partii. W ostatni piątek Reform symbolicznie przeskoczyła torysów o jedno oczko w jednym – na razie – sondażu YouGov, co wzmocniło narrację Farage’a, który ogłosił się „prawdziwym konserwatystą”, „liderem opozycji” i zaczął domagać debaty telewizyjnej jeden na jeden z liderem Partii Pracy.

Czy po siedmiu nieudanych stratach w wyborach parlamentarnych Farage ma wreszcie szansę spełnić swoje marzenia? Prawdopodobnie tak, jeden sondaż przedwyborczy dawał mu w Clacton przewagę 10 punktów procentowych. Jednocześnie jednak Reform to nie partia starająca się na poważnie zaistnieć na brytyjskiej scenie politycznej jako całość. Choć notuje poparcie rzędu 15-19%, to w brytyjskim systemie wyborczym nawet kilka milionów głosów może nie przełożyć się na solidną liczbę mandatów. 650 okręgów to tak naprawdę 650 osobnych pól bitew. Niedysponująca wieloma znanymi nazwiskami, armią wolontariuszy ani dobrym rozpoznaniem terenu Reform walczy w tych wyborach najwyżej o kilka mandatów: Farage w Clacton, Richard Tice w Bostonie, Ben Habib w Weelingborough i uciekinier z Partii Konserwatywnej Lee Anderson o obronę mandatu w Ashfield.

Reform wydaje się raczej machiną mająca na celu obniżenie szans torysów w pojedynku z Labour poprzez odebranie im części elektoratu, wprowadzenie do parlamentu samego Farage’a (właściciela 53% udziałów w Reform Ltd) i zwiększenia jego wpływu na Partię Konserwatywną, gdy Sunak po wyborach zostanie zmuszony do odejścia i odbędą się wybory nowego lidera w Partii Konserwatywnej. Wielu posłów PK przywitałoby Farage’a z otwartymi ramionami, mimo jego poglądów (islamofobia, rasizm, sympatie wobec skuteczności Putina). Sam Farage mówi, że buduje projekt na pięć lat i jego celem jest zwycięstwo w wyborach w 2029r.

LibDems na fali

O stanowisko lidera opozycji wydają się dziś realnie walczyć dwie opcje: torysi i liberalni demokraci. Analogicznie do tego, że rozmiar wygranej Labour zależy częściowo od sukcesu Farage’a w podgryzaniu elektoratu torysów, także LibDems mogą ugrać więcej, jeśli Reform odbierze torysom głosy w Blue Wall, tradycyjnych „bezpiecznych” okręgach Partii Konserwatywnej.

Ed Davey, lider LibDems, prowadzi bardzo kolorową i wyrazistą kampanię z dynamicznym akcentami humorystycznymi z jednej i poruszająca historią opieki nad niepełnosprawnym synem z drugiej strony. „Musisz zostać zauważony, zrobić wrażenie w mediach społecznościowych. To potem przekłada się na uwagę mediów. Rosnąca popularność wygłupów Eda wiąże się z większym zainteresowaniem naszym programem i partią” – mówił o swojej nietypowej strategii członek LibDems w rozmowie z ipaper.

Rzeczywiście od początku kampanii popularność LibDems wzrosła w sondażach o kilka punktów procentowych. Do tego stopnia, że profesor Curtice ostrzegał w BBC: „Koncentrując ataki na sobie nawzajem, i torysi i labourzyści za mało uwagi zwracają na potencjalne wyzwanie ze strony mniejszych partii, zarówno Reform, jak i LibDems zaliczyły w pierwszych dwóch tygodniach wzrosty, podczas, gdy i labourzyści i torysi minimalnie stracili w porównaniu do pierwszego dnia kampanii”. Do tego, według badania Ipsos, 43% z zdeklarowanych dziś wyborców Labour nadal może zmienić zdanie: 45% z nich mogłoby przejść do obozu LibDems i Zielonych, a 12% zagłosować na torysów lub Reform.

Keir Starmer wydaje się jednak nie przejmować konkurencją z tej strony sceny politycznej. Ed Davey tłumaczy to tak: „nie walczymy ze sobą nawzajem, walczymy przeciwko torysom”. Na mapie ten niepisany sojusz widać jeszcze wyraźniej, bo jedyny okręg gdzie LibDems i labourzyści będą otwarcie walczyć między sobą o zwycięstwo to Sheffield Hallam. Labour od początku kampanii odpuściło elektorat wielkomiejski, koncentrując się na Red Wall i „klasie pracującej”. Wydaje się, że Starmer ciągnie w prawo, żeby maksymalnie zmniejszyć liczbę mandatów, która przypadnie prawicy. Po lewej zaś zostawia przestrzeń. Warto przy tym dodać, że choć lider Labour wykluczył koalicję z SNP, nigdy publicznie nie zaprzeczył, że mógłby stworzyć pakt z LibDemsami.

Programy LibDems i Labour w głównych aspektach nie przeczą sobie: oba akcentują konieczność stabilizacji gospodarki, reformy służby zdrowia i opieki społecznej. Właściwie tylko jako ciekawostkę można dodać, że obie partie różni jednak podejście do Unii Europejskiej, tematu tabu w tej kampanii. Labourzyści chcą bliskich relacji, ale wykluczają próbę dołączenia do wspólnego rynku i unii celnej, podczas gdy LibDems naszkicowali pięć kroków stopniowego, ponownego dołączenia do wspólnoty.

Podsumowanie 

Pierwszy wniosek na trzy tygodnie przed wyborami jest taki, że mamy ucieczkę Partii Pracy, prowadzącej w sondażach wzdłuż i wszerz, niezależnie od tematów sondażowych pytań i badanych grup wiekowych. Za nią będziemy obserwować finisz peletonu, który najpewniej wygra ktoś z dwójki: Partia Konserwatywna lub Partia Liberalnych Demokratów, zdobywając tym samym fotel lidera opozycji, nieco większe środki z parlamentarnego budżetu i prawo częstszego zabierania głosu na forum Izby Gmin. Na razie trzeba zakładać, że to miejsce przypadnie jednak torysom. Gdzieś za tymi dwoma partiami powinna uplasować się SNP, która mimo kryzysu przywództwa idzie w Szkocji łeb w łeb z labourzystami. Plaid Cymru, Reform i Partia Zielonych mogą na ten moment zdobyć po od 1 do 4 mandatów. Do obserwacji przez kolejne tygodnie kampanii będzie przede wszystkim czy utrzymuje się trend strat dwóch głównych partii na rzecz mniejszych rywali.

Drugi wniosek: choć Labour zaczyna wierzyć w zwycięstwo, ma program i plan wprowadzenia go w życie, głosy na nią to jednak w dużej mierze głosy protestu przeciw torysom. Możliwe, że Labour zdobędzie większość w parlamencie nawet ponad wyniki z 1997 roku, ale w partii nadal niewielu w to tak naprawdę wierzy, a w kraju zdecydowanie nie ma labourmanii.

I trzeci wniosek: 165 to magiczna liczba dla torysów – tyle mandatów zdobyli w 1997r. i wydaje się to mentalną granicą poniżej której Partii grozi załamanie psychiczne. Dzięki startowi Reform i dobrym wynikom LibDems bardzo prawdopodobne, że do tego załamania dojdzie. Tuż po wyborach skupimy się zapewne na rządzie Partii Pracy, ale w tle będą wybory nowego lidera Partii Konserwatywnej, a więc bitwa o jej ideologiczny kierunek w następnych pięciu latach.

Zostań patronem UKpoliticsPL -> https://patronite.pl/UKpoliticsPL Każde Twoje wsparcie będzie dla mnie bardzo pomocne.

PingPong – Czemu Sunak ogłosił wybory parlamentarne na 4 lipca?

To jest PingPong – blog polityczny z UK

Po godzinach narastających spekulacji stało się jasne: Rishi Sunak ogłosił „przyspieszone” wybory parlamentarne na 4 lipca. „Przyspieszone” de facto dlatego, że wszyscy jednak spodziewali się, że Brytyjczycy do urn pójdą jesienią. W praktyce jednak wybory te są całkowicie normalne, bo w UK to od premiera zależy kiedy się odbędą.

Stąd wszystkim narzuca się pytanie: czemu teraz skoro sondaże dają Partii Pracy od nawet 28 do 16 punktów procentowych przewagi i chyba autentycznie nikt nie wierzy w zwycięstwo torysów? W skrócie: bo nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej (sondaże) i trzeba zmaksymalizować swoje szanse na zminimalizowanie porażki.

Już kilka miesięcy temu mówiło się, że i dyplomacja i służby i urzędnicy ostrzegają przed organizacją wyborów w UK, w tym samym czasie co wybory prezydenckie w USA. Wiadomo, że potencjalna zmiana w Białym Domu będzie tematem numer jeden, a zarazem potencjalnie punktem zapalnym. Lepiej więc mieć w tym czasie w kraju funkcjonujący rząd, niezajęty kampanią.

Wybory latem to do pewnego stopnia element zaskoczenia dla Labour, która dopiero zaczęła rozkręcać kampanię a la prezydencką i promowanie swojego programu wyborczego. Powiedzmy szczerze: Labour jest gotowa na wybory od maja, ale jednak Number 10 sugerowało po cichu, że mają czas do jesieni. Do tego: po wyborach lokalnych Rishi Sunak może mieć też nadzieję, że Partia Pracy nie zdąży tak szybko rozwiązać „problemu palestyńskiego” i straci trochę głosów na rzecz skrajniejszych opcji lewicowych.

Przede wszystkim jednak to zaskoczenie dla Reform i innych opcji na prawicy, które na pewno są gorzej przygotowane, a które de facto stanowią śmiertelne zaskoczenie dla wielu mandatów Partii Konserwatywnej. Nigel Farage ma mało czasu na decyzję – startować, czy nie, a prawa strona torysów zamiast wdawać się w zakulisowe negocjacje ze skrajną prawicą, musi skupić się na kampanii.

Wybory to ostatnia deska ratunku przed podziałami w Partii Konserwatywnej. Sunak oszczędzi sobie kolejnych plotek, spisków i składali w sezonie ogórkowym latem oraz powstrzyma kolejne deklaracje torysowskich posłów o odejściu z polityki, które tworzyło bardzo negatywną atmosferę w szeregach członków i aktywistów.

Poza tym właśnie teraz jest na czym budować pozytywne narracje. Obiecujące prognozy gospodarcze (inflacja wróciła do normalnego poziomu, UK wyszła z „technicznej” recesji) to okazja do przypomnienia najlepszych dni Rishiego Sunaka jako kanclerza. Jednocześnie jednak fakt, że efektów tych lepszych wskaźników nie poczujemy przez najbliższe kilka miesięcy, oznacza, że i tak nie poprawią sondaży do jesieni.

Podobnie teraz jest okazja na maksymalne wykorzystanie narracji w sprawie odsyłania nielegalnych imigrantów do Rwandy. Choć praktycznych efektów nie zmierzymy, to zdjęcia z choćby jednym samolotem odstawiającym nielegalnych imigrantów na inny kontynent będą ładnie się prezentować w kampanii.

I na koniec banalne, ale prawdziwe: latem jest większa szansa na lepszą pogodę i lepsze nastroje w czasie kampanii, także jeśli chodzi o mobilizację wolontariuszy i aktywistów. Do tego gra na pobudzonych już i tak nastrojach patriotycznych i pewnie nadzieja na patriotyczny, a więc konserwatywny, entuzjazm w czasie piłkarskiego euro.

Czy to wystarczy? Zobaczymy. Faktem jest, że mało kto, jeśli w ogóle ktoś, wierzy w możliwość utrzymania się torysów przy władzy. Otwarte jest jednak pytanie o skalę porażki.

Wybory parlamentarne w UK odbędą się 4 lipca 2024

Premier Rishi Sunak ogłosił 4 lipca 2024 terminem wyborów parlamentarnych. Większość komentatorów spodziewała się wyborów jesienią.

W oświadczeniu przed siedzibą premiera na Downing Street premier powiedział, że król Karol zgodził się na rozwiązanie parlamentu, które nastąpi w piątek 30 maja, przez wyborami parlamentarnymi w czwartek 4 lipca.

Sunak zapowiedział, że przedmiotem tych wyborów jest decyzja kto – rządząca Partia Konserwatywna, czy opozycyjna Partia Pracy – pozwoli Brytyjczykom „budować na solidnych fundamentach stabilizacji gospodarczej”, którą zdaniem Sunaka zapewnili UK torysi. Sunak powołał się na swoje osiągnięcia ekonomiczne, najpierw na stanowisku kanclerza, potem premiera w przywróceniu inflacji do zwykłego poziomu i wyjściu z recesji. W kampanii chce także stawiać na „bezpieczeństwo” w kontekście „największych niepewności targających dziś światem”.

Lider opozycji Keir Starmer z zadowoleniem przyjął decyzje o rozpisaniu wyborów, przypominając, że Partia Pracy domagała się tego od miesięcy. Pierwszym hasłem Labour w kampanii będzie: „Czas na zmianę”. „Zmieniliśmy Partię Pracy, by znów służyła ludziom pracującym. Prosimy teraz o głos, by Wielka Brytania także zaczęła znów służyć ludziom pracy” – powiedział Starmer w popołudniowym oświadczeniu. Przypominając porażki rządów Partii Konserwatywnej, Starmer dodał: „Głos na Labour to głos na polityczną i gospodarczą stabilizację. Chcemy przywrócić znaczenie słowu 'służba’. Najpierw państwo. Potem partia”.

Z zadowoleniem decyzję o wyborach przyjął także lider Liberalnych Demokratów: „W tych wyborach każdy głos na Liberalnych Demokratów, to głos na lokalnego czempiona waszych praw, praw waszych społeczności i sprawiedliwości, na którą zasługujecie” – powiedział Ed Davey, także podkreślając, że Brytyjczycy „domagają się zmian”.

Wybory parlamentarne odbędą się w czwartek 4 lipca.

Premier Rishi Sunak niespodziewanie usta termin wyborów parlamentarnych

Posłanka Natalie Elphicke przeszła do Partii Pracy

Przed sesją pytań do premiera PMQs w środę 8 maja posłanka Partii Konserwatywnej Natalie Elphicke zamiast w ławach torysów usiadła po przeciwnej stronie Izby Gmin razem z Partią Pracy, co w brytyjskiej praktyce równa się zmianie przynależności partyjnej.

W oświadczeniu wyjaśniała swoją decyzję rozczarowaniem „złamanymi obietnicami i chaotycznym rządem” Rishiego Sunaka, którego oskarżyła o odsunięcie się od politycznego „centrum”. Elphicke należała dotąd do zdecydowanie prawicowej części Partii Konserwatywnej, była członkinią European Research Group, New Conservatives i Common Sense Group. W przeszłości oskarżała Labour m. in. o złą politykę imigracyjną, która miałaby prowadzić do „otwartych granic” i często atakowała „lewicowe” poglądy m. in. piłkarza Marcusa Rashforda, który prowadził kampanię na rzecz darmowych posiłków dla uczniów w szkołach.

Z Labour Party, która według niej stała się dzięki Keirowi Starmerowi na powrót „partią centrową” z „odpowiedzialną polityką gospodarczą i obronną”, ma ją łączyć przede wszystkim wizja polityki mieszkaniowej. Elphicke nie komentuje w swoim oświadczeniu planu Labour w sprawie powstrzymania łodzi przemytników ludzi, który poprzednio krytykowała.

Elphicke nie wystartuje w następnych wyborach parlamentarnych. Na jej miejsce w Dover Labour ma już innego kandydata. Partia Pracy zaprzeczyła, że zaofiarowała Elphicke w przyszłości miejsce w Izbie Lordów.

Elphicke jest drugą posłanką Partii Konserwatywnej, która przeszła do Labour w ostatnich tygodniach. Wcześniej zrobił to Dan Poulter, który swoją decyzję uzasadnił z kolei fatalną polityką zdrowotną Partii Konserwatywnej. Poulter także odejdzie z polityki przed wyborami. Według Huffington Post Labour prowadzi rozmowy z kolejnymi posłami i posłankami Partii Konserwatywnej w sprawie możliwości zmiany barw partyjnych przed wyborami.

PingPong: Plan Sunaka a plan Starmera

To jest PingPong – polityczny blog z UK

Kłopoty torysów

„Najgorszy wynik torysów od 40 lat” i „najczarniejszy z rysowanych wcześniej czarnych scenariuszy”. W czwartkowych wyborach do rad samorządowych rządząca Partia Konserwatywna straciła 474 z posiadanych wcześniej 989 mandatów, przestała kontrolować 10 z 16 rad, w których poprzednio miała absolutną większość, obroniła tylko jedno stanowisko burmistrza regionu, podczas gdy Partia Pracy zdobyła lub obroniła 10 pozostałych. Torysi stracili także na rzecz Labour 10 stanowisk komisarza ds. policji.

Opozycyjna Partia Pracy zdobyła łącznie 1158 mandatów, polepszając swój wynik z 2021r. o 186. Będzie też sprawować kontrolę nad 51 radami, o 8 więcej niż poprzednio. Labourzyści utrzymali 6 stanowisk burmistrzów, dokładając do tego 3 nowo powstałe i 1 odebrane torysom.

Wyjątkowy wynik uzyskali Liberalni Demokraci, zdobywając łącznie 522 mandaty radnych, czyli więcej niż Partia Konserwatywna. O prawie połowę zwiększyła liczbę radnych Partia Zielonych, uzyskując łącznie 181 mandatów. Kolejne 228 miejsc w radach trafiło w ręce kandydatów niezależnych, o 93 więcej niż w 2021r. Tyle jeśli chodzi o liczby.

Kłopoty Labour?

Niespodzianki nie było. Na takie wyniki wskazywało przedwyborcze sondaże w poszczególnych regionach. Bez wątpienia sukcesem wizerunkowym dla Labour jest zdobycie fotela burmistrza West Midlands. Wyścig był jednak na tyle wyrównany, że konieczne było ponowne przeliczenie głosów i ostatecznie okazało się, że Richard Parker wygrał z Andy Streetem różnicą zaledwie półtora tysiąca głosów. Jednak zwycięstwo Labour w odbywających się jednocześnie wyborach uzupełniających do parlamentu w Blackpool South – także spodziewane – liczbowo było już imponujące, wskazując na 26% swing (przepływ wyborców).

Klęska torysów jest niekwestionowana, jeśli nie nazywa się tego tak na pierwszych stronach gazet, to głównie dlatego, że wszyscy się tego spodziewali. Być może dlatego to wynik Labour, który nie zbliżył się ani procentowo ani liczbowo do sukcesu z 1996r. przyciąga więcej uwagi. Można z niego wnioskować, że rozczarowanie rządami Partii Konserwatywnej jest większe niż entuzjazm wobec zastąpienia ich Partią Pracy. Wyborcy częściej głosują na centrum i lewicę, mają tam jednak do dyspozycji kilka opcji, co potencjalnie może stanowić problem dla Partii Pracy w kolejnych wyborach.

NEC i teoria Thrashera

Takie jest też podłoże popularności, szczególnie w mediach skłaniających się ku prawicy, teorii profesora Michaela Thrashera. Thrasher użył projekcji procentowego podziału głosów w wyborów lokalnych (NEC) do stworzenia modelu wyników wyborów parlamentarnych. Wywnioskował, że mimo 20-punktowej przewagi w sondażach ogólnokrajowych Partia Pracy może nie uzyskać większości w wyborach do Izby Gmin.

Z tą teorią polemizują inni psefolodzy. Profesor Will Jennings z Uniwersytetu w Southampton przypomina, że w poprzednich latach torysi uzyskiwali podobne wyniki NEC i w sondażach ogólnokrajowych, ale już NEC Labour był średnio o 5,8 punktów procentowych niższy niż ich popularność w sondażach. Jennings mówi wprost: w wyborach lokalnych procent głosów na torysów jest wyższy niż wskazywałyby na to sondaże ogólnokrajowe, natomiast Labour wypada w nich procentowo znacznie gorzej.

Chris Curtice z Opinium (a jednocześnie kandydat Labour) pisał na X, że przekładanie NEC na wynik wyborów parlamentarnych nie ma sensu. Po pierwsze, wyborcy zachowują się inaczej w wyborach lokalnych, chętniej wybierają mniejsze partie, mające rozpoznawalnych lokalnie kandydatów. Po drugie – pamiętając o antytorysowskich nastrojach – są duże szanse, że w wyborach parlamentarnych Brytyjczycy zagłosują taktycznie na Labour jako główną siłę mogącą powstrzymać Partię Konserwatywną. Poza tym NEC nie uwzględnia, ani tego, że w wyborach parlamentarnych Reform ma wystawić kandydatów w znacznie większej liczbie okręgów, podbierając tym samym głosy torysom (podczas gdy Zieloni i kandydaci niezależni maksimum swoich sił alokują w wyborach lokalnych), ani sytuacji w Szkocji, czy w Walii, gdzie Labour zawsze wiedzie się lepiej.

Do tego trzeba dodać, że Partia Pracy tłumaczy się taktyką „produktywności” swoich głosów, tzn. przejmowania mandatów, mimo osiągnięcia najlegalniejszego wyniku procentowego. Labourzyści wolą inwestować środki i czas aktywistów w mniejszych miejscowościach, gdzie mają szansę przejąć mandaty od Partii Konserwatywnej, niż w dużych miastach, gdzie lewica i tak ma duże szanse na wygraną. Czas pokaże, czy to dobry wybór.

Faktem jest, że Zieloni wraz z wykluczonymi przez Starmera siłami corbynowskiej skrajnej lewicy oraz niezależnymi kandydatami, którzy opuścili Labour niezadowoleni z jej stanowiska ws. konfliktu na Bliskim Wschodzie, wspomagani przez prorosyjskiego George’a Galloway’a, mogą wspólnymi siłami stać się dla Labour tym, czym kiedyś UKIP, a dziś Reform, jest dla torysów. Przed tym ostrzega Thrasher, nawet jeśli media widzą w jego teorii głównie sensację o parlamencie bez większości.

Sunak między prawicą a centrum

Wybory lokalne przeorientowały nieco narracje polityczne. Torysi będą wykorzystywać teorie Thrashera na użytek wewnętrzny, by przekonywać polityków i aktywistów, że nadal jest o co walczyć i trzeba prowadzić intensywną kampanię. To ważne, bo nastroje są… mówiąc wprost: beznadziejne. Choć być może to w pewnym sensie ratuje Sunaka przed zapowiadaną od tygodni próbą obalenia go. Po wyborach wezwało do tego kilku prominentnych aktywistów (Tim Montgomerie i David Campbell Bannerman z Conservative Democratic Organisation), ale na razie nikt kto realnie miałby szanse objąć po nim stanowisko. Suella Braverman przyznała w BBC, że żałuje, że poparła Sunaka, ale artykuł w Telegraphie zaczęła od stwierdzenia, ze zmiana lidera nic nie pomoże. Zaznaczę jednak, że prawa strona Partii Konserwatywnej miewa pomysły w stylu kamikadze. Dlatego choć racjonalna analiza wyklucza bunt wobec Sunaka, nie da się stwierdzić ze stuprocentową pewnością, że komuś nie poszczą nerwy, a ostatnie lata uczą, że gdy już do próby puczu dojdzie, sytuacja może eskalować dość szybko.

W tej chwili wydaje się jednak, że szykuje się raczej dalsza walka na idee z myślą o objęciu stanowiska Sunaka po wyborach. Dwie przeciwstawne frakcje mają na to dokładnie odwrotny pomysł. Artykułując wizję prawicy, Andreya Jenkins mówiła o „prawdziwym konserwatyzmie”, przesunięciu na prawo, walce z imigracją i wystąpieniu z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Prawica chce bowiem odzyskać wyborców, którzy odeszli do Reform. Andy Street, wyglądający coraz bardziej jak kandydat skrzydła One Nation na przyszłego lidera, mówił za to: „umiarkowany, otwarty, inkluzywny, tolerancyjny konserwatyzm był tylko o krok od pokonania Labour w West Midlands. Wygrywa się z pozycji centrowych, nie skrajnych. Nie powinniśmy iść w kierunku wytycznym przez Reform”. Frakcja umiarkowanych patrzy raczej w stronę tradycyjnych wyborców Blue Wall, którzy w wyborach lokalnych wybrali tym razem Liberalnych Demokratów.

Pomysł organizacji wyborów latem jest nieaktualny. Telegraph pisał, o czym raczej wszyscy i tak wiedzieli, że Number 10 planuje wybory jesienią. Ma się wtedy polepszyć sytuacja gospodarcza, być może zmniejszy się inflacja, a za nią stopy procentowe. Number 10 planuje też intensywnie informować jak walczy z nielegalnymi przeprawami migrantów przez kanał La Manche. Jeśli do jesieni, sondaże się nie poprawią, zawsze pozostaje jeszcze opcja wyczekiwania do ostatniej chwili i organizacja wyborów w styczniu 2025r.

Teoria Thashera ma też być wykorzystana przez torysów na użytek zewnętrzny, by przekonać wyborców, że Partia Pracy nie da rady rządzić samodzielnie, bez Zielonych i LibDems. Torysi wracają więc do metafory „koalicja chaosu”, która pomogła im wygrać wybory w 2015r. Z drugiej strony intensywnie będzie też promowane hasło: „głos na Reform, to głos na Labour”. Reform w wyborach lokalnych zdobyło tylko symboliczne dwa mandaty radnych i jedno miejsce w londyńskim Zgromadzeniu, ale już w wyborach uzupełniających w Blackpoool South uzyskało wynik niemal równy torysom. Do tego w wielu radach skutecznie odebrało Partii Konserwatywnej kilka ważnych punktów procentowych, a tego torysi boją się najbardziej. Reform, tak jak wcześniej UKIP, działa jednoznacznie na niekorzyść torysów, a w planach ma wielki powrót Nigela Farage’a (który jest de facto właścicielem firmy Reform Ltd). Niewykluczone, że obok prawicowych mediów – GB News, Telegrapha, być może Guido Fawkesa – kampanię Farage będą tez wspierać niektórzy torysi, np. Liz Truss, którą często widać w towarzystwie dyrektora Reform i która choć sama twierdzi, że nie ma apetytu na powrót do roli szefowej torysów widzi się jako 'kingmakerka’. Z drugiej strony o rozmowach Farage z … Borisem Johnsonem informował Times i tutaj więc może zawiązać się jakaś kolaicja. Farage ma na pewno w rękawie wiele niespodzianek.

Ostatnia faza planu Starmera

Widmo parlamentu bez większości paradoksalnie może być jednak pomocne dla Labour, która chce zmobilizować wyborców nie tylko do wyrażania antytorysowskich sentymentów, ale i faktycznego pójścia do urn, żeby doszło do „zmiany” – słowo-klucz przyszłej kampanii. W wyborach lokalnych wielu wyborców pozostało bowiem w domu. To swoją drogą także podważa nieco teorię Thrashera, nie wiadomo bowiem do końca jaki był powód niskiej frekwencji.

Labour przyznała także, że ma do rozwiązania problem z komunikacją stanowiska w sprawie konfliktu w Gazie, przez które – zdaniem władz partii straciło mandaty w Rochdale i nie przejęło władzy w Oldham. Wielu labourzystowskich komentatorów twierdzi jednak, że w wyborach parlamentarnych kwestia pro-palestyńska nie będzie tak istotna jak gospodarka. Tutaj kompetencje Labour oceniane są w sondażach wyżej niż działania torysów.

Po wyborach lokalnych Labour przejdzie do kolejnej fazy kampanii, dokładnie zaplanowanej przez Starmera i jego sztab. Na starmeoromanię w stylu corbynomanii, czy blairomanii nie ma szans, ale nikt w teamie Starmera na to nie liczył. Mając już pewność co do antytorysowskich nastrojów wyborców, Labour spróbuje teraz przedstawić bardziej szczegółową wizję poszczególnych polityk, przekazać ją wyborcom i przekonać do niej, licząc, że to przekona do wyboru Labour, nie mniejszych partii w centrum i lewicy.

U-turn: Czy rząd Sunaka zostanie obalony

U-turn: Mini-analiza możliwości obalenia rządu Rishiego Sunaka przez prawicowe skrzydło Partii Konserwatywnej przed wyborami parlamentarnymi.

Partia Konserwatywna toczy w tej chwili walkę na dwóch frontach, oficjalnie w wyborach parlamentarnych, której targetem są wyborcy, oraz nieoficjalnie o kształt partii po wyborach –  kto przejmie przywództwo w partii i która frakcja zdobędzie największe wpływy – tu targetem są członkowie Partii Konserwatywnej.

Zazwyczaj takie dwa cele nie wykluczałyby się wzajemnie. U torysów jest jednak inaczej. Sondaże nieubłaganie wskazują, że wybory parlamentarne są przegrane. Do tego po prawej stronie partii poziom lojalności wobec lidera jest niski. Wobec niemal pewnej porażki walka o przywództwo staje się dla niektórych członków PK ważniejsza niż walka o wynik wyborów parlamentarnych. W efekcie wybory parlamentarne przestają być cezurą, po której zwyczajowo nastąpiłaby wymiana przegranego lidera partii, a stają się narzędziem w walce o przywództwo, wyborcy są traktowani instrumentalnie, prawdziwym obiektem działań są zaś parlamentarzyści i członkowie Partii Konserwatywnej, a do obalenia rządu może potencjalnie dojść niejako przypadkiem w ramach prób zainstalowania własnego lidera partii przez prawicę.

Kto i dlaczego nie lubi Sunaka?

Grupa posłów już dziś zdecydowanych na usunięcie Sunaka jak najszybciej nie jest liczna. W drugim głosowaniu flagowego projektu ustawy rwandyjskiej przeciw rządowemu projektowi zagłosowało 11 posłów.

Środowisko niesprzyjające Sunakowi jest jednak szersze i obejmuje:

  • najbliższych zwolenników Borisa Johnsona, nadal pamiętających rolę Sunaka w usunięciu byłego premiera ze stanowiska, jak Andrea Jenkyns, pierwsza posłanka, która publicznie ogłosiła przesłanie pisma z prośbą o organizację głosowania wotum nieufności wobec Rishiego Sunaka, czy Peter Cruddas – sponsor i założyciel Conservatieve Democratic Organisation;
  • European Research Group, czyli zwolenników twardego brexitu, którzy nie lubią Sunaka za „pro-europejskiejość”, czyli za odwrót od antyunijnej retoryki i podpisanie Windsor Framework Agreement oraz próby wypracowania platform współpracy z UE
  • obóz wolnorynkowy, który uważa, że premier nie jest „prawdziwym konserwatystą” w gospodarce – brak odpowiednio daleko idących cięć podatków, brak deregulacji itp.
  • populistyczną prawicę skupioną wokół Suelli Braverman i New Conservatives, która nie znosi Sunaka za przynależność do „liberalnych elit”, co potwierdził jeszcze nominacją dla Davida Camerona po usunięciu Braverman, i za zbyt liberalne i „poprawne politycznie” podejście do imigracji, a więc złagodzenie ustawy rwandyjskiej, niechęć do wystąpienia z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka oraz za zmniejszenie szans wyborczych PK przez sprowadzenie dyskursu na sprawy skomplikowane i ich zdaniem nieistotne dla wyborców zamiast skupienia się na prostym przekazie powstrzymania łodzi przemycających do UK nielegalnych imigrantów, czyli jak ujął to Nigel Farage „za bycie oderwanym od przeciętnego wyborcy”

Struktury tych grup są luźne, a ich przywództwo w niewielkim stopniu kontroluje decyzje członków, co można było zaobserwować w Izbie Gmin w pierwszym głosowaniu projektu ustawy rwandyjskiej.  Można szacować, że w tym środowisku obraca się plus minus 60 posłów, co z kolei widać było w głosowaniu poprawki Roberta Jenricka w drugim głosowaniu tejże ustawy. Ich motywacje ideologiczne mają też różną siłę i do pewnego stopnia się przenikają. Wyraźna jest jedynie różnica w podejściu do imigracji wolnorynkowców (zliberalizować) i pozostałych grup (ograniczyć).

Nad tym wszystkim grają jeszcze ambicje osobiste. Do fotela lidera szykuje się po linii imigracyjnej Robert Jenrick, po linii populistycznej Suella Braverman, po linii wolnorynkowej po raz drugi Liz Truss i manewrująca najbardziej niezależnie i szukająca też poparcia wśród bardziej umiarkowanych torysów, wciąż pozostająca w rządzie Sunaka Kemi Badenoch. Innymi słowy, choć łączy ich niechęć do premiera, brak im jednego kandydata, by go zastąpić, a to było kluczem do obalenia poprzednich przywódców.

Poza motywami ideologicznymi ważną rolę grają jeszcze motywy i interesy osobiste poszczególnych posłów. Każdy z nich rozgrywa wybory w okręgu poniekąd samodzielnie i sytuacja każdego jest nieco inna. Dla niektórych najbardziej niebezpiecznym rywalem jest z definicji prawicowa i populistyczna Reform, bo może im odebrać kluczowe 5, 10, czy nawet 15 proc. głosów. Jest więc pokusa by głosić bardziej prawicowe idee – nawet jeśli nie są to jego/jej własne przekonania – by przyciągnąć do siebie elektorat Reform. Mówi się, że niektórzy mogą się posunąć do tego by porozumieć się z partią Richarda Tice’a, może nawet zmienić barwy partyjne jeszcze przed wyborami, i liczyć na zbudowanie bazy wyborczej na połączonym elektoracie obu partii. Szczególnie, jeśli do Reform wróci Nigel Farage, a obecne 13% poparcie tej partii w sondażach jeszcze wzrośnie. Wreszcie, kampania to spory wydatek, a część darczyńców PK sponsoruje także Reform. Choć nie ma na to twardych dowodów, krąży plotka, że hojny sponsor lub sponsorzy są gotowi finansować polityków o bezkompromisowym prawicowym podejściu.

W mniejszym stopniu, choć nie bez znaczenia jest też fakt, że wśród tych, którzy nie chcą lub nie mają szans na pozostanie w parlamencie, bunt to szansa, żeby zaistnieć w prawicowych mediach, budować swoją osobistą markę, sprzedać już napisaną lub piszącą się książkę, a nawet dostać pracę, na przykład w GB News.

Wreszcie dla tych o nieco słabszym charakterze, krytyka Sunaka może wydawać się pomocna w odseparowaniu swojej skromnej osoby od jednej wielkiej porażki za jaką niektórzy uważają obecną Partię Konserwatywną. Warto tu też wspomnieć jeszcze o jednym elemencie – wciąż spadające poparcie Partii Konserwatywnej – zwiększa liczbę posłów z perspektywą utraty mandatu, a przynajmniej u niektórych wywołana tym panika może prowadzić do pochopnych decyzji. Latem eksperci PK szacowali, że posłowie z okręgów, gdzie przewaga wynosiła poniżej 15 tys. głosów, praktycznie mogą już żegnać się z mandatem. Dziś po wzroście popularności Reform ten próg może być znacznie wyższy.

Teraz albo … kiedyś.

I właśnie na wywołanie paniki wydaje się obliczony artykuł, który ukazał się 14 stycznia na pierwszej stronie Telegrapha z wynikami sondażu YouGov. Sugerowały one, że torysów czeka w wyborach parlamentarnych utrata 196 mandatów: a więc mieliby w parlamencie tylko 169 miejsc w porównaniu z 365 uzyskanymi w 2019. Telegraph dodał, choć pracownia YouGov wyraźnie się od tej konkluzji odcięła, że aż 96 torysów utrzymało by mandat, gdyby zagłosowali na nich wyborcy dziś deklarujący głosowanie na Reform. W tych 96 mandatach gazeta zobaczyła nawet szansę na pozbawienie Labour absolutnej większości, łącząc to z komunikatem: „zmiana lidera” pozwoli „uniknąć katastrofy”. Tekst został odebrany jako wezwanie do zmiany Rishiego Sunaka na bardziej prawicowego lidera pod pretekstem – lub też w celu – ratowania wyborczych szans torysów.

Sondaż sfinansowała nowa grupa: Conservative Britain Alliance, której jedynym publicznie znanym reprezentantem jest lord Frost, a która ma składać się ze sponsorów PK „zaniepokojonych” wynikami sondaży. Do tej pory żaden sponsor PK nie przyznał się do uczestnictwa w grupie, a kilku – w ten Peter Cruddas i przedstawiciele Petera Marshalla i Alexandra Temerko zaprzeczyło. Co wiemy o CBA? Nie są nigdzie zarejestrowani. Sondaże projektuje dla nich Will Dry, do świąt doradca Rishiego Sunaka, który we własnym przekonaniu zrozumiał, że partia zmierza w kierunku „masakry” i zrezygnował z pracy na No10. Dla opinii publicznej to mało znane nazwisko, w partii natomiast jest dość rozpoznawalny.

Według Bloomberga CBA prowadziło też rozmowy z doradcami Suelli Braverman oraz osobami powiązanymi z Jacobem Rees-Moggiem i Robertem Jenrickiem. Spekulacje powtórzył niedzielny Times, dodając, że w spisku ma uczestniczyć siedmiu lub siedmioro „byłych” doradców. Spotkania miały odbywać się w restauracji Sheekey (Times, Bloomberg) w Londynie, w parlamencie (Guardian) i „biurze” w centrum Londynu (Telegraph). Odkrycie prawdziwej tożsamości członków i współpracowników CBA jest podobno „obsesją” No 10. Choć niektórzy (Politics at Sam and Jacks’) mówią, że No 10 już wie kim owi doradcy są.

Publikacja sondażu przez Telegraph, czytany głównie przez członków Partii Konserwatywnej, czy ciągłe sugerowanie przez GB News że Nigel Farage mógłby zostać zaproszony do PK i kandydować na jej lidera to tylko niektóre przykłady sterowania prawicową infosferą. Wiemy, że prawicowe media odgrywają ogromną rolę w knowaniach przeciw Sunakowi, stosując znany i skuteczny mechanizm: stałe przywoływanie i nagłaśnianie przekazu potencjalnie niewielkiej grupy przeciwników Sunaka powoduje, że sytuacja wydaje się poważna, nawet jeśli nie jest. Działanie to może, choć nie musi być obliczone na konkretny efekt: z czasem, gdy przekaz dotrze do odpowiednio licznej grupy i ona w niego uwierzy, można zrobić coś z niczego. Na ten moment nie da się stwierdzić, czy to astroturfing – przekaz sterowany przez ukrytych sponsorów, czy też – jak sugeruje Andrew Marr – typowe dla Telegrapha zainteresowanie „chaosem i zamieszaniem” lub dziennikarstwo oparte na analizie danych czytelników, które sugerują pragnienie napięcia i ciągłego strumienia sensacji. Niezależnie od motywacji, jak mówił Jim Pickard z FT: „im więcej mówi się o spisku przeciw premierowi, tym jest on dla niego groźniejszy”.

Na ten moment spisek nie zagraża jeszcze pozycji Sunaka. Znaczna większość parlamentarzystów PK jest przeciwna zmianie lidera. Przekonaliśmy się o tym, gdy także w Telegraphie do usunięcia premiera wezwał poseł Simon Clarke. Artykuł poprzedzony był intensywnymi spekulacjami dziennikarzy Talk TV i The Sun, jednak odbił się od ściany. Reakcja była zdecydowanie negatywna: nie tylko popierający Sunaka One Nation, wolni strzelcy, ale i liderzy prawicy: Jacob Rees-Mogg, Liz Truss, Kemi Badenoch, a nawet Lee Anderson odcięli się od samotnego rebelianta. Teoretycznie odcięli się od niego także liderzy New Conservatives.

Można sobie wyobrazić, że mityczne CBA zadaje sobie teraz pytanie: co mogłoby zmienić nastawienie posłów do przywództwa Sunaka? Partia Konserwatywna wciąż traci w sondażach – część uważa, że to ze względu na działania Sunaka (polityka migracyjna), większa część, że jednak przez konflikt. Postać Sunaka także nie jest popularna wśród wyborców. To wydaje się naturalnym narzędziem: najłatwiej zmienić nastawienie stopniowym budowaniem przekonania, że jest coraz gorzej i doprowadzeniem do punktu, w którym będzie się wydawać, że sytuacja wyborcza konserwatystów jest tak beznadziejna, że równie dobrze może zmienić lidera już teraz lub, że inny lider poradzi sobie lepiej i nawet jeśli nie wygra, to straci w wyborach mniej mandatów.

Wiele osób twierdzi, że spisek nie jest dobrze skoordynowany, nie prowadzi z punktu A do punktu B. Rebelianci korzystają raczej z metody chaosu, wystrzeliwania 100 pocisków i czekania aż któryś trafi. Takich „szans” będą mieli jeszcze sporo: wybory uzupełniające, powrót ustawy rwandyjskiej do Izby Gmin, ustawa budżetowa, wybory samorządowe 2 maja. Tu warto wspomnieć, że w ostatnich latach zmiany w PK przychodziły znacznie gwałtowniej niż w poprzednich dekadach, nastroje podgrzewały się powoli, doprowadzając w końcu do wrzenia i nagłego przelania. Zmiana lidera stała się normą. Tak kończyli i May w 2019, i kolejno Johnson i Truss w 2022.

Według The Sun i Sky News to w drugiej połowie maja ma nastąpić kulminacja wysiłków prawicy i próba wymuszenia głosowania wotum nieufności wobec lidera. To też w zasadzie ostatni moment, by uzasadnić zmianę koniecznością dania nowemu liderowi czas na przygotowanie się do wyborów, które muszą odbyć się najpóźniej w styczniu 2025. Sunak chce zorganizować wybory jesienią, a gdy już je ogłosi – ok. półtora miesiąca wcześniej – możliwości zmiany lidera nie będzie.

Druga rzecz, bardziej aktualna dziś, to stare dobrze znane powiedzenie: tydzień to w polityce bardzo długo. To, że dziś Liz Truss mówi: „to nie jest dobry czas na zmianę lidera” (The Sun) nie znaczy, że będzie tak mówić też jutro. Warto zwrócić uwagę, że żaden z potencjalnych kandydatów na następcę Sunaka nie mówi publicznie, że należy czekać z rozmową o przywództwie do „po wyborach”. Kemi Badenoch w wywiadzie Laury Kuenssberg potępiła Clarke’a jedynie za „publiczny” apel o usunięcie lidera i potwierdziła, że takie rozmowy powinny toczyć się za kulisami. Pytana czy zechce wystartować w wyborach nowego lidera mówiła: „Tak naprawdę nie wiesz, czy tego chcesz, dopóki nie znajdziesz się w tej konkretnej sytuacji, że możesz wystartować”.

I właśnie to wydaje się kluczowe. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Do ogłoszenia głosowania wotum potrzeba 53 pism, co wydaje się w zasięgu rebeliantów. Jeśli już do niego dojdzie, będziemy w fundamentalnie innym miejscu niż dziś, gdy głosowanie nadal wydaje się odległe. Myślenie wielu posłów dziś broniących Sunaka także może pość już innymi torami. Dotychczas, nawet jeśli urzędujący lider obronił się w pierwszym głosowaniu, presja wewnętrzna szybko doprowadzała do rezygnacji (tak było z May, z Johnsonem i de facto z Truss, która odeszła mając perspektywę głosowania wotum). Gdy do głosowania dojdzie, zmiana lidera może wydawać się już jedynym wyjściem, nie żeby wygrać wybory, ale żeby się odciąć od chaosu i uratować co się da. Dlatego też, jak donosi the Sun, umiarkowani np. Harriet Baldwin, próbują zmienić reguły głosowania wotum nieufności i podnieść próg pism koniecznych do rozpoczęcia procedury.

To powiedziawszy, trzeba jeszcze dodać, że Sunak nie jest bezbronny wobec prób obalenia go. Przez fakt, że zagrożenie pozycji lidera stało się normą, No 10 jest na nie bardziej wyczulone. Prawicowy hype medialny, poselskie sieci społecznościowe, budowanie narracji w mediach mainstreamowych przez prawicowych posłów i ekspertów jest monitorowane przez No 10. Wysłannicy premiera nagabują potencjalnych rebeliantów, whipowie wytypowali posłów będących pierwszym celem rebelii i wzywają ich na regularne rozmowy, uświadamiając przy okazji jaką krzywdę mogliby wyrządzić kolegom i koleżankom posłom, gdyby dolali oliwy do ognia wewnątrzpartyjnej walki. Operacje antyrebelianckie Sunaka wydają się skuteczne, czego przykładem jest wyrażenie chęci powrotu skruszonego Lee Andersona na stanowisko wiceprzewodniczącego partii. Nie wydaje się także, żeby Sunak rozważał ugięcie się pod presją. Grupa One Nation i sam Sunak szukają przede wszystkim stabilizacji, uważają się za „dorosłych”, którzy mają zachowywać się „po dorosłemu” w przeciwieństwie do nieodpowiedzialnych rebeliantów, którzy przyzwyczaili się do prowadzenia polityki wrzaskiem medialnym i rzucaniem zabawkami. Sunak ma też cel, nawet jeśli jest świadomy, że pozostało tylko kilka miesięcy premierostwa – ewidentnie przedkłada projekty ustaw, które mają stanowić dziedzictwo jego podejścia do polityki: poprawa pozycji UK na arenie międzynarodowej i zakończenie brexitowej wojny z UE, także w Irlandii Północnej, regulacje dotyczące AI – choć złośliwi mówią, że zainteresowanie premiera tym obszarem nie jest oderwane od myśli o przyszłych planach zawodowych – a także mniejsze, ale fundamentalne projekty jak stopniowy zakaz sprzedaży papierosów, czy zakaz sprzedaży jednorazowych e-papierosów osobom poniżej 18 roku życia.

Podsumowując, na ten moment odejście Sunaka jest mało prawdopodobne. Jednocześnie nikt nie może wykluczyć, że do niego nie dojdzie. Zagrożenie będzie wracać po każdej kolejnej porażce rządu, np. gdy któryś z potencjalnych kandydatów na lidera uwierzy, że jest w stanie swoim przywództwem zmniejszyć rozmiary porażki wyborczej albo, że łatwiej będzie im wygrać wybory lidera teraz niż po wyborach parlamentarnych. Szczególnie silną pozycję ma tu Kemi Badenoch. Jednocześnie wybory parlamentarne wcześniej niż jesienią wydają się mało prawdopodobne ze względu na wyniki sondaży, niezależnie od tego czy Sunak pozostanie. Gdyby doszło do zmiany lidera przed wyborami, musiałby się one odbyć jeszcze później, nawet w styczniu 2025.

PingPong: Sąd unieważnia politykę azylową rządu

Rząd renegocjuje umowę z Rwandą, tak by uwzględniała zastrzeżenia zgłoszone przez Supreme Court i podpisze z rządem w Kigali traktat w sprawie odsyłania migrantów – zapowiedział Rishi Sunak. Premier dodał, że rzad podtrzymuje swoje zobowiązania do całkowitego zatrzymania łodzi przemycających ludzi do UK.


Minister James Cleverly uściślił w Izbie Gmin, że UK nie zamierza występować z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, ani innych międzynarodowych konwencji. Cleverly podkreślił, że nie będzie proponować działań „tylko po to żeby wywoływać kłótnie polityczne”. Dodał też, że polityka rwandyjska to tylko jedno z narzędzi rozprawiania się z przemytnikami.

Jednak w czasie popołudniowej konferencji prasowej Rishi Sunak zapowiedział wprowadzenie „nadzwyczajnej ustawy”, która ma umożliwić parlamentowi zabezpieczenie realizacji traktatu z Rwandą w taki sposób, aby nikt kierując pozew do sądu, nie mógł zablokować rządowej polityki odsyłania imigrantów. Sunak zapowiedział także, że „żaden zagraniczny sąd” nie zablokuje rządowej polityki.


Polityka azylowa rządu UK polegająca na odsyłaniu migrantów do Rwandy i procesowania tam ich wniosków azylowych ogłoszona przez Borisa Johnsona i podtrzymywana przez Rishiego Sunaka została w środę rano uznana za niezgodną z prawem przez brytyjski Sad Najwyższy.

Zwolniona przez Sunaka ze stanowiska minister spraw wewnętrznych Suella Braverman uważała, że w przypadku takiej decyzji sądu trzeba szukać sposobów by ją obejść, np. wystąpić z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (EKPCz). Tuż po werdykcie sądu zaapelowało o to kilku jej zwolenników, a wiceprzewodniczący partii Lee Anderson zaproponował wręcz zignorowanie decyzji sądu.

Ogłaszając werdykt sąd podkreślił jednak, że przesłanki prawne do zablokowania rządowej polityki opierają się nie tylko na EKPCz, ale i innych międzynarodowych konwencjach podpisanych przez UK.

W praktyce wystąpienie z EKPCz – hasło forsowane przez populistyczną prawicę od lat – byłoby bardzo trudne. Konwencja ta została ratyfikowana przez znaczną większość krajów demokratycznych i jak kilka miesięcy temu mówił James Cleverly oznaczałoby to wystąpienie z dużego klubu międzynarodowych graczy. Po drugie stanowi konwencja jest podstawą wielu rozwiązań prawnych w UK, w tym Porozumienia Wielkopiątkowego.

Premier musi szukać innych rozwiązań poradzenia sobie z migrantami przypływającymi do UK na łodziach przemytników. Ogłaszając nowe negocjacje z Rwandą nie podał jednak ram czasowych podpisania nowego traktatu.

Jednocześnie na froncie politycznym Sunak musi zmierzyć się z posłami własnej partii z obozu Braverman, żądającymi radykalnych rozwiązań. Ich bun, gdyby połączyli siły z obozem Borisa Johnsona, potencjalnie zagraża istnieniu rządu. Sam Johnson jednak w artykule dla Daily Mail sugerował, że wystąpienie z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka „zajęłoby dużo czasu, stworzyłoby podziały i nie przyniosłoby natychmiastowego rozwiązania”. Może to sugerować, że jego zwolennicy nie dołączą do Braverman, choć i Jacob Rees-Mogg i Andrea Jenkyns wydawali się popierać była minister spraw wewnętrznych. Jenkyns mówiła o 6 kolegach gotowych tak jak ona wysłać pismo z prośbą o wotum nieufności wobec Sunaka. Zeby zorganizować głosowanie potrzeba 53 takich osób.

Rishi Sunak miał też dziś powód do radości, gdyż ONS podał, że inflacja w październiku spadła do 4,6%. Oznacza to wypełnienie celu inflacyjnego. Z drugiej jednak strona dobre wiadomości z zakresu finansów państwa zwiększą naciski, by w oświadczeniu budżetowi, który kanclerz Hunt przedstawi 22 listopada, ogłosić zmniejszyć podatków. Nalega na to szczególnie także nieprzychylna Sunakowi frakcja byłej premier Liz Truss.

Jednocześnie na froncie politycznym musi zmierzyć się z posłami własnej partii z obozu Braverman i potencjalnie także Johnsona, żądającymi radykalnych rozwiązań. Ich bunt potencjalnie zagraża istnieniu rządu, choć nie ma na razie przesłanek sugerujących, że spróbują go obalić.

PingPong: Dymisja Braverman odroczona

No 10 uznało, że artykuł Suelli Braverman to za mało, by ją zdymisjonować wobec ryzyka rewolty na prawicy: odejścia 2-3 ministrów plus symbolicznego – bo obóz zwolenników minister spraw wewnętrznych jest jednak zbyt nieliczny – wezwania do partyjnego wotum nieufności wobec Sunaka (Times).

Times, Telegraph i Sun (na 75%) zgadzają się jednak, że Braverman dostanie dymisję przy kolejnej rekonstrukcji rządu. W weekend – po ocenie przebiegu pro-palestyńskich marszy – ma zapaść decyzja, czy do rekonstrukcji dojdzie w poniedziałek (Sky, HuffPost), czy po środowym werdykcie Supreme Court w sprawie rządowej polityki odsyłania nielegalnych migrantów do Rwandy (Telegrach).

Telegraph mocno spekuluje o ryzyku samodzielnej rezygnacji Braverman ze stanowiska, jeśli sąd zablokuje po raz kolejny jej plan. To miałoby ją wzmocnić jako liderkę skrajnej prawicy atakującej zbyt liberalne sądy i elity, stojąca zaś po stronie „zwykłych ludzi, którzy mają dość imigrantów”.

Większość komentatorów zgadza się, że ostatnia aktywność Braverman („styl życia” w namiotach, „marsze nienawiści”, artykuł w Timesie) to wyraz jej ambicji przywódczych. Według Huffington Post premier źle zrobił, że dal się wciągnąć w dyskusje o możliwym zakazie marszu i wezwał do siebie szefa policji.  Atakowany z dwóch stron – przez obóz byłych premierów Johnsona i Truss oraz najnowszą publikację Nadine Dorries, a z drugiej przez skrajną prawicę pod wodzą Braverman – premier słabnie konkluduje portal.

Ping Pong – Kiedy odbędą się wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii?

Maj czy październik? Po spektakularnych porażkach z Partią Pracy w wyborach uzupełniających w Mid Bedfordshire i Tamworth, premier Rishi Sunak będzie miał duży problem z wyborem daty wyborów. Musi je jednak zorganizować do stycznia 2025.

Ustawa o rozwiązaniu parlamentu przyjęta w 2022 ponownie oddaje brytyjskiemu premierowi prawo do decydowania o tym kiedy zorganizuje wybory. Formalnie o rozwiązanie parlamentu musi poprosić króla, w praktyce jednak w wyborze daty ogranicza go jedynie ostateczny termin upływu pięcioletniej kadencji parlamentu (grudzień 2024). Drugi ogranicznik to myśl, że powinien wybrać moment najbardziej dla siebie sprzyjający, a czasu zostało niewiele.

Opozycyjna Partia Pracy prowadzi w sondażach od końca 2021 roku, czyli niespodziewanie przegranych przez torysów wyborów uzupełniających w North Shropshire i wybuchu afery PartyGate, będącej początkiem końca Borisa Johnsona. Z kolei rok później sondażowa przewaga Labour poszybowała tymczasowo do ponad 30 punktów procentowych, gdy nowa premier Liz Truss próbowała zrewolucjonizować plany budżetowe. Od czasu przejęcia fotela premiera przez Rishiego Sunaka miesiąc później Labour utrzymuje przewagę w granicach 15-20 punktów procentowych, co w zależności od szacunków daje im od 200 do nawet 400 mandatów więcej niż torysom.

Wydają się to potwierdzać dokładniejsze, ale niedostępne publicznie, sondaże przeprowadzone przez same partie. W czerwcu doradca ds. sondaży Frank Luntz miał powiedzieć posłom Partii Konserwatywnej, że każdy kogo przewaga jest mniejsza niż 15000 głosów, prawdopodobnie pożegna się z mandatem. Dotyczy to 180 z 354 torysów zasiadających obecnie w parlamencie.

Jeszcze drastyczniejszy dla torysów obraz wyłania się z wyników wyborów uzupełniających. Nie licząc wyborów w Uxbridge, których wyniki torysi wyolbrzymili jako odwrót opinii publicznej od poparcia polityki proklimatycznej, oraz wyborów uzupełniających po śmierci posłów Davida Amessa i Jamesa Brokenshire, ostatni raz Partia Konserwatywna wygrała wybory uzupełniające w maju 2021. Po drodze zaliczyła 4 starty mandatów na rzecz LibDems i 4 na rzecz Partii Pracy i porażki w dwóch wyborach samorządowych.

Dwie ostatnie porażki, w wyborach uzupełaniających w Mid Bedfordshire i Tamworth 19 października, były szczególnie spektakularne. Psefolog John Curtice określił je w SkyNews „jednymi z najgorszych jakich kiedykolwiek doświadczył urzędujący brytyjski rząd”. W Mid Bedfordshire, które nie miało labourzystowskiego posła od 105 lat, Alistair Strathern wygrał mimo, że jego konserwatywna poprzedniczka uzyskała w wyborach w 2019 roku przewagę 24664 głosów. To historyczny rekord, a zarazem kolejny powód, żeby poważnie brać pod uwagę, że w wyborach 2024 Labour odniesie większe zwycięstwo niż New Labour odniosła nad torysami w maju 1997 roku.

Wbrew planom Downing Street sezon partyjnych konwencji nie odmienił obrazu sondaży. Ogłaszane od początku września inicjatywy polityczne, związane z polityka migracyjną, stopniowym wprowadzaniem zakazu sprzedaży papierosów, czy obietnica rezygnacji z odcinka HS2 na rzecz przekazania 38 mld na lokalną infrastrukturę, nie znalazły sympatii u wyborców. Spotkanie Partii Konserwatywnej w Manchesterze upłynęło w nerwowej atmosferze z wyraźnym podziałem na obóz premiera i obóz byłych premierów Borisa Johnsona i Liz Truss. Ci drudzy nie przejmują się zbytnio datą wyborów, a na konwencji słychać było wręcz głosy, że chętnie do zwiększenia rozmiarów tej porażki się przyczynią, by mieć potem lepszą pozycję startową do odzyskania władzy w partii. Słuchając wypowiedzi Liz Truss można było odnieść wrażenie, że już prowadzi kampanię, a kryzys rządowy w następstwie mini-budżetu jej kanclerza rok temu w ogóle nie miał miejsca.

Z kolei na konwencji Labour w zwycięstwo wierzył praktycznie każdy. W przeciwieństwie do Sunaka Keir Starmer rozprawił się z radykalnymi poprzednikami, choć sympatycy Jermiego Corbyna są jednak nadal pod wzmożoną kontrolą partyjnej centrali. Prawdopodobnie ktoś od nich próbował zaatakować Starmera przed konwencją deepfejkowym montażem jego rzekomej wypowiedzi, ale oszustwo zostało wykryte i nie zdążyło się rozprzestrzenić. Sam były lider, usunięty z Partii Pracy przez Starmera, w ogóle nie dotarł na konwencję, gdyż „zapomniał złożyć wniosek o przepustkę”.

Bez wątpienia testem dla Starmera był wybuch wojny w Gazie w dzień rozpoczęcia konwencji Labour. Konflikt bliskowschodni jest potencjalnie wizerunkowo groźny ze względu na problemy z antysemityzmem za poprzedniego przywództwa i skrajnie propalestynskie postawy najbardziej na lewo wysuniętych grup labourzystów. Deklarując pełne poparcie Izraela w jego prawie do obrony, Starmer z góry odciął się jednak od postaw skrajnej lewicy i z powodzeniem po raz kolejny zastosował taktykę, którą the Statesman określił: „gdy torysi próbują rozpalić ogień polaryzacji, Starmer przynosi gaśnicę”. W praktyce m. in. w kwestiach obronności i bezpieczeństwa, lider Labour stawia na bipartisanship, nie dając torysowskim mediom amunicji do ataku na siebie.

Czy Labour jest gotowa na wybory? Moi rozmówcy odpowiadali, często wręcz z entuzjazmem, że tak. Podczas, gdy w Partii Konserwatywnej pytaniom o wybory towarzyszy wzruszenie ramion, smutek lub irytacja, labourzyści witają je z uśmiechem. Starmer publicznie zadeklarował gotowość na maj 2024, datę którą uznaje się za pierwszy realny termin wyborów, choć jak sugerują eksperci wybory w maju wymagałyby rozwiązania parlamentu już w marcu (około 25 dni roboczych przed wyborami), a to bardzo mało czasu. Zdając sobie sprawę, że skład parlamentarnej Partii Pracy się zmieni i rozszerzy, labourzystowska centrala robi szczegółowy przegląd ideowej i aktywistycznej przeszłości swoich kandydatów na kandydata. Antycypując przejście do opozycji, torysi nie są tak skrupulatni, szukając – tam gdzie się da – raczej kandydatów lojalnych wobec obecnego lidera.

Pytani o termin wyborów niektórzy w Partii Konserwatywnej mówią wręcz z irytacją – im szybciej, tym lepiej, póki jeszcze jest czego bronić. Z drugiej strony twarda logika nakazuje, że gdy sytuacja rządu jest niesprzyjająca czeka się do ostatniego momentu, licząc na coś w rodzaju cudu, choć przyznają niektórzy, niestety w praktyce musiałoby to oznaczać wydarzenie pokroju pandemii lub wojny. Z tego powodu wielu komentatorów uznaje, że wybory w UK mogą odbyć się nawet dopiero w grudniu 2024.

Sytuacje komplikuje fakt, że jesienią przyszłego roku do urn idą wyborcy w Stanach Zjednoczonych. Według Timesa służby miały ostrzegać ministrów, że destabilizacja i niepewność jakie siłą rzeczy wiążą się w wyborem nowych władz w dwóch ważnych państwach zachodnich jednocześnie są ryzykowne dla bezpieczeństwa państwa i sytuacji na rynkach.

Ci którzy w Partii Konserwatywnej jeszcze wierzą w zwycięstwo – a przynajmniej deklaratywnie, są i tacy – mówią przeważnie, że trzeba dać sobie czas i odbić na prawo, zmobilizować twardy elektorat obietnicami obniżenia podatków, zaostrzenia polityki migracyjnej, wystąpienia z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i uruchomienia planu odsyłania nielegalnych imigrantów do ośrodków tymczasowego pobytu w Rwandzie. Tu problemem dla torysów jest jednak to, że taki sam plan ma już była Brexit Party, związana z Faragem Reform UK, która zapowiedziała, że tym razem nie wejdzie w sojusz z torysami i wystawi swoich kandydatów, odbierając im tym samym kilka tysięcy wyborców.

Centroprawica w Partii Konserwatywnej podchodzi do sytuacji pragmatycznie – dla większości z nich nie da się już nic zrobić i te wybory są przegrane. Financial Times donosi, że Sajid Javid będzie po wyborach pracować dla firmy Centricuss, George Eustice założył własną firmę, a agencja Kea szuka pracy dla Dominica Raaba. Jak dotąd 47 posłów Partii Konserwatywnej ogłosiło, że nie wystartuje w kolejnych wyborach. Po wynikach w Mid Bedfordshire Observer napisał, że dołączy do nich także obecny kanclerz Jeremy Hunt, który boi się porażki w stylu Michaela Portillo w 1997. Rzecznik kanclerza zdementował jednak te doniesienia. Co ciekawe jeszcze kilka tygodni temu Jeremy Hunt zasugerował, że wybory mogłyby się odbyć jesienią 2024, gdy inflacja spadnie do trzech procent i opinia publiczna zacznie odczuwać poprawę sytuacji gospodarczej. Moi rozmówcy tłumaczą jednak, że nawet w gronie własnych działaczy, chodzi już tylko o zachowanie pozorów. Inflacja spada znacznie wolniej niż zakładały rządowe plany, a Jeremy Hunt, który 22 listopada wygłosi oświadczenie budżetowe, nie ma praktycznie pola do manewru.

Co więc zrobi premier? Być może zaskoczy nas wszystkich. Cathrine Haddon z Institute of Government sugeruje, żeby uważnie słuchać co rząd zaproponuje w King’s Speech 7 listopada, bo jeśli będzie to pełna agenda, to najprawdopodobniej na wybory poczekamy przynajmniej do jesieni 2024, jeśli zaś planów będzie niewiele można zakładać, że wybory będą już wkrótce.

Sunak obiecuje realizację programu z 2019

W swoim pierwszym przemówieniu na Downing Street premier Rishi Sunak obiecał „uczciwość, profesjonalizm i odpowiedzialność na każdym szczeblu” rządowej administracji.

Sunak za swoje priorytety uznał stabilność gospodarczą i zaufanie. Podkreślił, że UK czekają trudne decyzje. Obiecał jednak podejmować je ze zrozumieniem. Zapowiedział, że nie pozostawi następnych pokoleń z większym długiem. Dwukrotnie zapewnił także, że chce „zarobić na zaufanie obywateli”.

Sunak pochwalił determinacje poprzedniej premier, przyznał jednak, że popełniono błędy. Powiedział, że wybrano go częściowo dlatego, żeby je naprawił. Wspomniał także o osiągnięciach Borisa Johnsona.

Nowy premier powiedział, że mandat z wyborów 2019 nie należy do konkretnej osoby, „ale do nas wszystkich”. Zapewnił o chęci realizacji programu wyborczego z 2019 i wymienił jego priorytety: silniejszy NHS, lepszą edukację, bezpieczniejsze ulice, kontrolę granic, ochronę środowiska, wsparcie sił zbrojnych, levelling up i gospodarkę mogąca wykorzystać szanse brexitu, gdzie biznes tworzy innowacje i miejsca pracy.

We wtorek po południu spodziewamy się pierwszych nominacji do gabinetu Rishiego Sunaka.