Wpisy

Lepszy dobry sąsiad niż niewygodny lokator – Rozmowa UKpoliticsPL z Danielem Kawczynskim

O referendum w sprawie dalszego członkostwa UK w UE i jego wpływie na relacje polsko-brytyjskie rozmawiamy z posłem Partii Konserwatywnej Danielem Kawczynskim

Popiera Pan Brexit, dlaczego i co się stanie, gdy Wielka Brytania zagłosuje za wyjściem z UE?

Jeśli zagłosujemy za wyjściem, uruchomiony zostanie artykuł 50 traktatu lizbońskiego i będziemy mieli dwa lata na wynegocjowanie porozumienia. Może będzie to model  kanadyjski, norweski, szwajcarski albo turecki albo nawet nowy, specjalny, brytyjski model, bo jak dotąd żaden kraj nie wyszedł jeszcze z UE.

Ktoś mi kiedyś powiedział: lepszy dobry sąsiad niż niewygodny lokator. Przez 40 lat sprawiliśmy unii więcej problemów niż jakikolwiek inny kraj, bo z wieloma sprawami się nie zgadzaliśmy. Tam w Unii są ludzie, którzy chcą jednego kraju, wspólnej waluty, polityki zagranicznej, armii, itd. I świetnie! Róbcie jak uważacie, ale my nie chcemy być tego częścią. Chcemy naszego kraju, naszej waluty, naszej suwerenności, naszych sądów i możemy to naszym obywatelom zagwarantować. Jeśli inne państwa nie wierzą, że mogą tego swoim obywatelom zapewnić, że chcą przekazać  swoją suwerenność, to ich sprawa. Szanuję to, ale nie chcę brać w tym udziału i nie chcą tego moi wyborcy. Przewiduje zresztą, że jeszcze za mojego życia pojawią się głosy za Polexitem. Gdy Warszawa zacznie  przechodzić przez te rzeczy, które my przechodziliśmy z Unią, a Polska nie jest państwem które lubi jak mu się mówi co ma robić.

Jak ewentualny Brexit może wpłynąć na relacje między Polską i Wielką Brytanią?

Relacje dwustronne, stosunki gospodarcze i kulturalne zawsze będą mocne. I w Unii, i poza nią.

Jarosław Kaczyński przyjechał do nas w 2003 roku i powiedział: musimy stworzyć w Parlamencie Europejskim  nowa grupę. Był tu w tym budynku, gdzie teraz rozmawiamy, brałem udział w tych rozmowach. Powiedział nam: chcemy, żebyście stworzyli nowy blok w PE, blok partii konserwatywnych, które nie są federalistyczne. W Parlamencie Europejskim są dwa bloki: konserwatywny i socjalistyczny, ale w tym konserwatywnym są partie, które mają poglądy federalistyczne. Chcą wspólnej waluty, chcą wspólnej polityki zagranicznej, innymi słowy chcą wszystkiego co jest podstawowym składnikiem jednego wspólnego państwa. Pis nie jest tego rodzaju partią, Partia Konserwatywna nie jest tego rodzaju partią.

Uważam, że mamy wiele wspólnego, bo wierzymy w suwerenność naszych państw. Dlatego mam nadzieję, że Polska nigdy nie przyjmie euro, to by była katastrofa. Mam nadzieję, że Warszawa utrzyma złotówkę, bo nie wierzę, że można mówić o jakiejkolwiek formie niezależności finansowej, jeśli nie kontrolujesz swojej waluty. Nie kontrolujesz waluty, nie kontrolujesz stop procentowych i nie masz możliwości kontrolowania inflacji, wszystkich tych rzeczy które są ważne dla ludzi i gospodarki.

W końcu po latach stworzyliśmy nowy blok, do którego dziś należy i PiS, i Partia Konserwatywna. Rozmawialiśmy z PiS-em i z innymi partiami, ale żadna nie chciała nas wesprzeć  w negocjacjach z UE w lutym, to dlatego premier wrócił z Brukseli z listkiem figowym. Kartką papieru, która nic nie znaczy, postanowieniami, które nie odnoszą się do obaw Brytyjczyków. A największa obawa dotyczy imigracji.

Jeśli UK wyjdzie osłabi się głos państw nienależących do strefy euro, w tym Polski.

Właśnie. Bardzo niepokoi nas ta oś francusko-niemiecka, która kontroluje UE. Jeśli wyjdziemy, to wydaje mi się ze Niemcy i Francja przyspieszą proces jednoczenia, a Warszawa utknie w tym układzie Wciąż pytam polskich polityków czy któregoś dnia porzucą złotówkę i mówią, że nie, bo choć Polska zgodziła się przyjąć euro, to na pewno nie w tej chwili i politycy starają się maksymalnie odsunąć ten moment. Ale jeśli Wielka Brytania wyjdzie z UE, Niemcy będą kontynuować swój plan integracji, to każde państwo będzie musiało dołączyć do strefy euro. A jeśli masz wspólną walutę, musisz mieć wspólny rząd.

Były minister spraw zagranicznych Malcolm Rifkind przyznał, ze strefa euro nie może dobrze funkcjonować bez stworzenia wspólnego rządu. A mi się wydaje, ze Polacy tego wspólnego rządu nie zaakceptują. A jeśli zaakceptują, to ja przez resztę życia będę płakał, bo Polska straci suwerenność, nie będzie kontrolować własnej waluty, nie będzie kontrolować polityki imigracyjnej. Przypomnijmy, że Polska została zmuszona do zamknięcia kopalń, znikły miejsca pracy, i Brukseli to nie obchodziło, bo kopalnie nie spełniały standardów ochrony środowiska. Warszawa się nie zgodzi a wspólny europejski rząd. Jestem Polakiem, wiem jacy Polacy są.

Jaki wynik referendum Pan przewiduje?

Martwi mnie, że kampania referendalna nie była prowadzona fair. David Cameron złamał daną obietnicę i wykorzystał pieniądze podatników na ulotki. Kanclerz starał się przestraszyć ludzi, mówiąc, że jeśli ośmielą się zagłosować za wystąpieniem z Unii, wartość ich domu drastycznie spadnie.  Starał się tym sposobem zastraszyć Brytyjczyków i doprowadzić do tego, żeby  zagłosowali za status quo.  Przedstawiajmy ludziom fakty, ale nie straszmy ich. Jeśli wynik będzie wyrównany, a ludzie będą mieli poczucie, że kampania nie była sprawiedliwa, że padały zbyt mocne słowa, będą chcieli kolejnego  sprawiedliwego referendum.

W Szkocji mieliśmy referendum, a mimo to teraz niektórzy Szkoci prowadzą kampanię za zorganizowaniem kolejnego. Podobnie było w Kanadzie. W Quebecu przeprowadzono cztery referenda w sprawie niepodległości, bo nikt nie chciał zaakceptować wyników. To zaowocowało trwającą wiele pokoleń niestabilnością.

Wynik naszego referendum trudno przewidzieć. Myślę, że będzie wyrównany. Mam nadzieję, że zagłosujemy za wyjściem, ale oczywiście uszanuję każdą decyzję jaka zostanie podjęta przez obywateli. W sondażach widać było ogromne wahania, a poza tym patrząc na dorobek pracowni badania opinii publicznej,  wydaje mi się, że nie zawsze sondaże było bardzo dokładne.

Czyli jeśli UK zagłosuje za pozostaniem w UE niewielką liczbą głosów, to przewiduje Pan wkrótce  kolejne referendum?

Zaczekajmy i zobaczmy jaki będzie ostateczny wynik.

Ja w swoim okręgu prowadziłem kampanie na rzecz Brexitu jak wielu moich kolegów również. Kochamy Polskę, chcemy mieć dobre relacje z Polską, ale nie chcemy, żeby Bruksela ustanawiała za nas coraz więcej naszych praw, chcemy żeby nasz parlament był suwerenny  i odpowiedzialny przed narodem. Jako polityk głęboko wierzę w demokrację i możliwość pociągania polityków, w tym mnie, do odpowiedzialności. Wierzę w możliwość odwolywania polityków, których ludzie nie chcą. A czy możemy odwołać polityków z Brukseli, czy możemy odwołać unijnych komisarzy? Nie.

Ponadto, przekazujemy Brukseli tygodniowo 350 mln funtów. O te liczby toczą się wielkie spory, niektórzy mówili 350 inni 200, ale formalnie co tydzień podpsujemy czek na 350 milionów funtów. Część odzyskujemy, ale pieniądze wracają do nas dopiero rok później w projektach wybieranych przez UE, nie przez nas.  Każdego tygodnia musze zaciekle walczyć w parlamencie o środki dla mojego okręgu. W Shropshire mamy więcej starszych osób niż przeciętnie w innych miejscach w Wielkiej Brytanii. Wiele osób decyduje się tam spędzić emeryturę. Piękne miejsce, idylliczny wiejski krajobraz. Rada lokalna ma gigantyczną dziurę budżetowa, bo musi płacić za pomoc społeczną dla tych starszych osób.  Ogromna kwota. W zeszłym tygodniu musiałem walczyć o 10 mln funtów, dostałem je, bo zagroziłem ze inaczej będę głosował przeciwko ustawie,, ale to tylko kropla w morzu naszych potrzeb.

Wiec jak mam uzasadnić moim wyborcom czemu co tydzień wysyłamy do Brukseli 200, czy 300 mln funtów z ich pieniądze w momencie, gdy w tym kraju mamy takie braki. Wciąż pożyczamy pieniądze. Jesteśmy winni 1,5 tryliona funtów międzynarodowym bankom. Na obsługę długo przeznaczmy rocznie więcej niż na naszą oświatę. Te pieniądze, które wysyłamy do Brukseli powinny być wydawane na brytyjskich obywateli.

Łeb w łeb przed unijnym referendum – rozmowa UKpoliticsPL z Pawłem Świdlickim

O unijnym referendum, przyszłości Wielkiej Brytanii i przyszłości premiera Davida Cameron rozmawiamy z Pawłem Świdlickim, ekspertem londyńskiego think tanku Open Europe i Brytyjczykiem polskiego pochodzenia.

Jaki wynik referendum typujesz?

Myślę, że szanse wygrania opcji Remain [zwolenników pozostania w Unii] nie są tak duże jak twierdzą bukmacherzy. Moim zdaniem wygrają, ale niewielką przewagą, bez fajerwerków.

Sondaże nie są tak optymistyczne dla obozu Remain. Obie opcje idą najczęściej łeb w łeb. Leave czasem wygrywa.

Ogólny trend jest taki, że sondaże telefoniczne wskazuję większe poparcie dla Remain, a badania przeprowadzane przez Internet wskazują na Leave. Sporo się jednak dyskutuje o ich adekwatności, m.in. czy sondaże telefoniczne nie samplują głównie osób z wyższym wykształceniem i dlatego pokazują większe poparcie dla pozostania w UE. Społeczeństwo staje się coraz mniej jednolite, więc ciężko przeprowadzić naprawdę reprezentatywny sondaż.

Jakie będą decydujące argumenty w kampanii?

Remain skupia się na argumentach ekonomicznych, bo te się sprawdziły w ostatnich wyborach parlamentarnych i referendum w Szkocji. Są jednak trochę przesadzone po obu stronach, jeśli rozmawiamy o tym ile miejsc pracy stracimy po Brexicie to Remain przesadza, a jeśli mówimy o tym ile tygodniowo płacimy do budżetu Unii, to Leave przesadza. Kluczowym czynnikiem będzie jednak to, kto weźmie udział w referendum. Wiemy, że ci najmocniej pragnący wyjść z UE, na pewno pójdą głosować, a ci, którzy myślą, że w Unii nie jest źle, mogą stwierdzić, że nie warto się fatygować. To jest kluczowe, czy frekwencja będzie powyżej 50 proc.

Czy Brytyjczycy ufają politykom w kwestiach związanych z UE?

Politycy w ogóle cieszą się raczej niskim zaufaniem. Pewnie słusznie, bo po obu stronach kampanii padają czasem kompletne głupoty. Na przykład minister do spraw armii mówi w telewizji, że Wielka Brytania nie ma prawa weta w sprawie przystąpienia Turcji do Unii Europejskiej, co jest absolutną nieprawdą. Dlatego zaufanie do polityków jest tak niskie.

Co ciekawe widziałem sondaż, w którym zaufanie do prezesa Banku Anglii Marka Carney’a jest dość wysokie, a Carney powiedział, że Brexit to zagrożenie dla brytyjskiej gospodarki. Takie interwencje są bardziej wiarygodne. Choć istnieje też ryzyko, że długoterminowo mogą podważyć zaufanie do instytucji, jeśli ludzie zaczną postrzegać je jako zaangażowane w politykę rozgrywkę. Póki co cieszą się jednak zaufaniem i obywatele zwracają uwagę na takie opinie.

A jak wygląda zaufanie do premiera?

Cameron jest premierem już szósty rok i następuje naturalna erozja zaufania. Ale pamiętajmy, że zaledwie rok remu został ponownie wybrany premierem. W dwutygodniowym okresie po ujawnieniu Panama Papers [dokumentów dotyczących m.in. interesów w rajach podatkowych ojca Davida Camerona] wydawało się, że mogą być dla niego szkodliwe, ale patrząc wstecz miesiąc po tym wydarzeniu, to nie miało ono raczej większego wpływu. Jednak w referendum Cameron potrzebuje wsparcia innych polityków i na przykład to, że Jeremy Corbyn niechętnie, ale jednak wspiera Remain, też Cameronowi pomaga, bo nie musi jednocześnie toczyć bitew z innymi partiami.

Mówi się czasem, że referendum to walka torysów z torysami. Jak wygląda sytuacja w Partii Konserwatywnej?

Konserwatywni aktywiści będą chcieli zmiany. Jeśli pozostaniemy w UE niewielką przewagą, to pojawi się presja żeby Cameron odszedł. Skoro jednak sam powiedział, że poda się do dymisji [przed wyborami w 2020] to większość konserwatystów zapewne powie po referendum: pozwólmy, żeby emocje opadły i dopiero potem wybierzemy nowego lidera.

Czy popierając opcję Leave, Boris Johnson chciał zwiększyć swoje szanse na przejęcie stanowiska szefa partii?

Tylko on może odpowiedzieć na to pytanie. Patrząc na to, co pisał [jako dziennikarz i felietonista] na pewno widział i zalety, i koszty członkostwa. Teraz działa już w trybie kampanijnym, wiec wszystko jest u niego czarno-białe; mówi, że wyjdziemy z unijnego więzienia i każdego dnia będzie świeciło słońce. Nie wiadomo czy naprawdę w to wierzy, czy bardziej realne są poglądy, których trzymał się wcześniej. Problem Borisa Johnsona polega na tym, że jeśli chce zostać liderem, a w partii jest już wiele „big beasts”, to musi się wyróżnić. Nawet jeśli nie wygra, to może zyskać kapitał wśród aktywistów, którzy wybierają, i wśród parlamentarzystów, którzy nominują, kandydatów. Więc z perspektywy strategicznej decyzja o poparciu Leave ma sens, ale czy przeważyły takie czynniki, czy jego osobiste przekonanie trudno powiedzieć.

Czy Partia Konserwatywna będzie w stanie się wewnętrznie pogodzić bez względu na wynik referendum?

Partia się na nowo zjednoczy, ale pewne szkody już zostały dokonane i trudno, żeby ludzie o nich zapomnieli. Padły słowa, które trudno będzie cofnąć. Po stronie Leave padły na przykład słowa podważające politykę rządu, jeśli chodzi o szkolnictwo. Niektóre osoby stwierdziły, że służba zdrowia jest zagrożona, szkolnictwo jest zagrożone. Nie zgadzają się z polityką rządu w innych kwestiach niż UE lub tam gdzie wpływ UE jest bardzo ograniczony. Jak takie osoby mogą zostać w rządzie? Trudno, żeby takie wypowiedzi pozostały bez konsekwencji. Ale Cameron będzie musiał do tego podejść ostrożnie.

Z drugiej strony po stronie Leave są na przykład takie osoby jak Michael Gove. To bardzo ciekawa postać. W wielu kwestiach zgadza się z Cameronem i Osbornem. W polityce rządu widać jego ewidentny wpływ, jeśli chodzi o szkolnictwo, sądownictwo, więzienia. Zwolennicy pozostania w UE nie mogliby się go pozbyć, bo jest kluczową postacią rządu i współautorem jego filozofii. Ale on też powiedział kilka takich rzeczy, nad którymi trudno przejść do porządku dziennego.

Zakładasz, że Remain może wygrać niewielką przewagą. Niektórzy zwolennicy Leave napomykają w takiej sytuacji o pomyśle drugiego referendum?

Może do niego dojść, ale nie bardzo szybko. Brytyjczycy nie będą chcieli kolejnego referendum i kolejnej kampanii, gdy już raz przez to przejdą. Zorganizowanie obecnego referendum było istotne, bo od 1975 roku sporo się w Europie zmieniło, a nikt Brytyjczyków o zdanie nie pytał. Jeśli będzie niewielka przewaga Remain, to dużo dalszych kroków zależy od tego co się potem stanie w Europie i jak będzie wdrażany pakiet reform z pierwszej renegocjacji z lutego.

David Cameron był w ostatnich latach troublemakerem w Unii, czy to się skończy wraz z referendum?

Wiele państw w UE sprawia problemy. W Europie Środkowej i wschodniej – kwestia uchodźców, w Grecji – kryzys gospodarczy, w Hiszpanii i Portugalii – turbulencje polityczne. Premier Włoch też staje się coraz bardziej asertywny wobec Niemiec i UE. We Francji jest Marine Le Pen. Bardzo dobrze poradziła sobie w wyborach regionalnych, najprawdopodobniej wejdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich, trudno teraz we Francji przeprowadzać reformy gospodarcze. Wszystkie państwa mają więc jakieś problemy.

Cameron jest asertywny, domaga się reform. Ale jednocześnie przynosi do unijnego stołu największy wzrost gospodarczy wśród dużych państw. Niewiele państw wypełnia też wymóg przekazywania 2 proc. PKB na obronność. Jest niewygodny, ale w innych przypadkach jest dobrym członkiem Unii, bo ma dynamiczna gospodarkę. Dlatego gdy zasiadł do negocjacji, musieli go potraktować poważnie.

Jeśli Wielka Brytania pozostanie w UE Cameron nie będzie miał już więcej żądań?

W czasie renegocjacji pewne fundamenty Unii były nie do ruszenia i zakres renegocjacji nie był tak ambitny jak byśmy chcieli. Jednak patrząc na cztery specyficzne zakresy negocjacji [suwerenność, sprawiedliwość, konkurencyjność i swobodny przepływ osób], to wszędzie cos osiągnęliśmy i to więcej niż wiele osób się spodziewało.

Według nas jednak, to powinien być tylko początek procesu reform. Jeśli Unia zacznie rozmawiać na temat zmian w traktatach, to wtedy będzie można ruszyć z tym procesem dalej. Trudno to było zrobić w izolacji. Odkąd reformy zaczęły być dyskutowane w specyficznie brytyjskim kontekście, a nie jako reforma całej Unii, to naturalnie możliwość daleko idących zmian znacznie się ograniczyła. Ale dyskusje o następnych zmianach w traktacie będą dobrym momentem, żeby Wielka Brytania powiedziała, że chce bardziej radykalnych zmian organizacji pracy całej wspólnoty np. wyraźniejszego podkreślenia, że strefa euro i państwa spoza strefy euro to dwie różne rzeczy.

A jeśli Wielka Brytania zagłosuje za wyjściem z UE?

Według mnie Cameron będzie musiał odejść, bo rozpoczną się kolejne negocjacje, ale tym razem na temat wyjścia i nowego kształtu relacji UE i UK. Myślę, że ktoś po stronie Leave będzie musiał je prowadzić. Ktoś, kto wierzy w ten proces. Ktoś z tych obiecujących teraz niebo i ziemię po wyjściu z UE. Bedą wtedy mogli się zmierzyć z rzeczywistością i zobaczyć ile obietnic uda im się spełnić.

Czy obóz Leave ma wspólną wizję tego co stanie się po wyjściu z Unii?

Niekoniecznie. Zwolennicy opcji Leave naprawdę się kłócą. Choć trzeba rozróżnić między kłótniami o strategie i osobowości, bo tak jest zawsze w polityce, szczególnie wśród ludzi z natury bardzo intensywnych i podchodzących ideologicznie. Ale są też duże sprzeczności dotyczące programu. Są tacy, którzy chcą, żeby po wyjściu z Unii Wielka Brytania była bardziej otwarta na świat, globalna. Oni wierzą, że członkostwo w UE ogranicza UK, uniemożliwia podpisanie umów handlowych z rozwijającymi się globalnymi gospodarki. A są i tacy, którzy chcą, żeby UK się zamknęła i skupiła na wewnętrznych problemach. To było bardzo widoczne w czasie kryzysu stalowego: jedni mówili, że bez UE moglibyśmy nałożyć cła, a inni, że byłaby umowa bez ceł z Chinami. Dwie zupełnie sprzeczne wizje. Po ewentualnym wyjściu niektórzy z obozu Leave będą zawiedzeni, bo nie da się ich obu zrealizować

Obozowi Leave najbliższa jest chyba tematyka kontroli imigracji?

Imigracja też jest kluczowa. To najsilniejsza karta Leave. Niektórzy twierdzą, że po wyjściu z UE ograniczymy imigrację, a inni, że niekoniecznie ograniczymy, tylko, że system będzie bardziej sprawiedliwy i że dostęp do rynku pracy dla wszystkich niezależnie od narodowości będzie zależał od tych samych kryteriów. Trudno, żeby tak się stało i żeby potem obniżyć liczbę ludzi przyjeżdżających do UK.

Czego mogą po ewentualnym Brexicie oczekiwać Polacy w UK?

Trzeba rozróżnić między ludźmi, którzy już mieszkają i pracują w Wielkiej Brytanii, a tymi którzy ewentualnie chcieliby tu przyjechać. Ci pierwsi zapewne zostaną. Nie wyobrażam sobie, żeby musieli wrócić do kraju pochodzenia. Mają nabyte prawo. Tak samo jak 1,5-2 mln Brytyjczyków, którzy mieszkają w państwach UE.

Poza tym, żeby Wielka Brytania utrzymała dostęp do wspólnego rynku, musi zaakceptować swobodny przepływ pracowników. Zapewne dlatego kampania Leave powiedziała, że chce po ewentualnym Brexicie opuścić wspólny rynek. Jednocześnie jednak twierdzi, że wychodząc z UE, nie tracimy do niego dostępu. I to jest bez wątpienia prawda. To czego nie mówią, to jaki poziom dostępu Wielka Brytania zachowa. Teraz właściwie nie mamy dostępu do wspólnego rynku, po prostu jesteśmy jego częścią.

Rozmawiała Kasia Sobiepanek