O tym dokąd zmierzają negocjacje UK i UE rozmawiamy z Agatą-Gostyńską Jakubowską
Agata Gostyńska-Jakubowska – polska ekspertka w dziedzinie integracji europejskiej, specjalizuje się w analizie procesu podejmowania decyzji w UE oraz zróżnicowanych formach integracji europejskiej, obecnie research fellow w londyńskim think-tanku Centre For European Reform (CER), wcześniej analityk w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Jaki kierunek negocjacji z Wielką Brytanią przyjęła Unia Europejska?
Od decyzji Brytyjczyków o wystąpieniu z UE Unia ma w miarę spójne oczekiwania co do rozwodu. Wbrew temu, co często słyszymy w Londynie, Unia nie chce ukarać Wielkiej Brytanii za demokratyczną przecież decyzję jej obywateli. Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii ma jednak potencjalnie fundamentalne konsekwencje dla obywateli UE mieszkających na Wyspach oraz dla procesu pokojowego w Irlandii Północnej. Decyzja o wyjściu z Unii wymaga również rozstrzygnięcia kwestii zobowiązań finansowych, które Londyn zaciągnął jako członek Unii. Nic więc dziwnego, że Bruksela chce uporać się z tymi kwestiami zanim przystąpi do rozmów o przyszłych relacjach z Wielką Brytanią.
Unia oczywiście chciałaby mieć jak najbliższe stosunki z Wielką Brytanią, ale wypracowanie modelu, który by wszystkich satysfakcjonował będzie trudne. Zespół negocjatorów Unii Europejskiej postawi najprawdopodobniej Wielką Brytanię przed wyborem: albo członkostwo w Europejskim Obszarze Gospodarczym, które brytyjskiemu rządowi będzie bardzo trudno wyjaśnić w kraju, albo ambitna umowa o wolnym handlu, uzupełniona o komponent polityczny i bezpieczeństwa. Bez większych koncesji – chociażby w kwestii swobody przepływu pracowników – Brytyjczykom trudno będzie wynegocjować porozumienie, które uwzględniałoby też handel usługami.
Czy jest szansa, że Wielka Brytania zechce pozostać w rynku wewnętrznym po wyjściu z Unii?
Wielka Brytania zostanie najprawdopodobniej w okresie przejściowym, tj. pomiędzy datą wyjścia tego kraju z Unii a zawarciem umowy o przyszłych relacjach w rynku wewnętrznym i w unii celnej.
Przez pewien czas sądziłam, że Partia Pracy mogłaby wywrzeć nacisk na Partię Konserwatywną, aby Wielka Brytania pozostała członkiem rynku wewnętrznego również po upływie okresu przejściowego. Rząd Theresy May jest rządem mniejszościowym. Wystarczyłoby, aby kilku proeuropejskich torysów poparło stanowisko laburzystów w tej kwestii.
Problem polega jednak na tym, że laburzyści nie mają klarownego stanowiska jak powinny wyglądać relacje Wielkiej Brytanii z Unią po wyjściu ich kraju z Unii i zakończeniu okresu przejściowego. Pamiętajmy, że wielu wyborców Partii Pracy zagłosowało za wyjściem z Unii. Posłowie nie będą się chcieli narażać swoim wyborcom promowaniem modelu, w którym Wielka Brytania w dużej mierze musiałaby dalej akceptować regulacje unijne, swobodę przepływu osób, jurysdykcję Trybunału (nawet jeśli miałby to być trybunał EFTA) oraz wpłacać do budżetu UE. W przeciwieństwie jednak do okresu członkostwa Wielka Brytania nie miałaby jednak wpływu na proces decyzyjny UE.
Dlatego trudno mi sobie wyobrazić na dzień dzisiejszy taki scenariusz.
Czy za pewnik trzeba uznać wprowadzenie przez Brytyjczyków systemu rejestracji obywateli UE?
Kwestia rejestracji obywateli UE po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE zawsze wzbudzała pewien niepokój w Brukseli. Unia obawiała się, że system rejestracji będzie skomplikowany i będzie dawał możliwość większej kontroli tego, kto powinien zostać na Wyspach a kto powinien je opuścić. Unia stoi na stanowisku, że obywatele Unii, którzy przyjechali na Wyspy przed wyjściem tego kraju z Unii powinni w miarę możliwości korzystać z pełni dotychczasowych praw. Sama zaś procedura rejestracji obywateli, którzy przyjechali 5 lat przed wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii powinna być – zdaniem Unii Europejskiej – w miarę możliwości automatyczna. Wielka Brytania obiecuje uproszczony system rejestracji, ale doniesienia medialne, że ministerstwo spraw wewnętrznych (Home Office) wysyłało „przez pomyłkę” niektórym obywatelom UE – przebywających w Wielkiej Brytanii legalnie –pisma informujące, że powinni opuścić kraj, budzi niepokój Unii. Wydaje się, że negocjatorzy wciąż nie osiągnęli porozumienia chociażby w kwestii sprawdzania czy obywatel Unii był karany. Wielka Brytania chce bowiem mieć możliwość weryfikacji obywateli Unii przed przyznaniem im tzw. settled status.
Czyli dopóki nic nie jest podpisane, to nie można przyjmować brytyjskich planów i deklaracji za pewnik?
Osoba przezorna odpowie, że musimy poczekać na oficjalny tekst umowy o wyjściu z UE, żeby mieć 100 proc. pewność jak te kwestie zostały rozstrzygnięte. Natomiast ufam w tej kwestii zespołowi unijnych negocjatorów pod przywództwem Michela Barniera, i mam nadzieję, że to, z czym Wielka Brytania przychodzi do stołu negocjacyjnego jest już pewnym zobowiązaniem. Dziś jeszcze tylko politycznym, bo nie jest potwierdzone w umowie ratyfikowanej przez strony, ale trudno mi sobie wyobrazić, żeby Brytyjczycy wycofali się z tego zobowiązania politycznego.
Jakie są szanse na postęp negocjacji zgodnie z zaproponowanym przez UE harmonogramem, według którego do października 2018 strony powinny wypracować treść umowy o wyjściu, żeby można je było następnie ratyfikować przed planowaną na marzec 2019 datą Brexitu?
Pamiętajmy, że jeśli wszystkie państwa członkowskie (w tym Wielka Brytania) nie wyrażą zgody na przedłużenie okresu negocjacji to Wielka Brytania przestaje być członkiem UE z ostatnim dniem marca 2019, niezależnie od tego, czy stronom uda się zawrzeć porozumienie, czy nie. Póki co żadna ze stron nie sygnalizuje, że byłaby otwarta na przedłużenie negocjacji.
Jeśli Wielka Brytania i Unia chcą pokojowego rozwodu to niezbędne jest wypracowanie porozumienia w sprawie wyjścia najpóźniej do października lub listopada 2018. Trzeba bowiem założyć, że Parlament Europejski będzie potrzebował trochę czasu na ratyfikację finalnego tekstu umowy. I to nie chodzi nawet o to, że Parlament Europejski będzie chciał głęboko analizować tekst porozumienia – Michel Barnier jest bowiem w stałym kontakcie z przedstawicielami Parlamentu Europejskiego – ale Unia będzie potrzebowała kilku tygodni na przetłumaczenie tego tekstu na języki oficjalne Unii.
Strony muszą też jak najszybciej osiągnąć tzw. „znaczący postęp” w rozmowach rozwodowych, aby rozpocząć dyskusje na temat przyszłych relacji i okresu przejściowego. Wydaje mi się, że wciąż jest szansa na ogłoszenie znaczącego postępu w grudniu. Wymagać to będzie jednak po stronie Wielkiej Brytanii pewnych koncesji przede wszystkim w kwestiach finansowych.
Unia Europejska ma procedurę bliskich konsultacji między Parlamentem Europejskim a zespołem negocjacyjnym Komisji Europejskiej. A jak się układa współpraca między rządem a parlamentem krajowym w Wielkiej Brytanii?
W pewnym momencie parlament brytyjski uświadomił sobie, że Parlament Europejski ma większe kompetencje i prawo kontroli politycznej nad procesem Brexitu niż Westminster. I wtedy zaczął wywierać na rząd presję organizowania regularnych konsultacji. Do tej pory rząd był niechętny do angażowania parlamentu ponad niezbędne minimum, w tym ujawniania informacji parlamentarzystom nawet na zasadzie poufności. Rząd usprawiedliwiał się, że mogłoby to zaszkodzić negocjacjom. Ostatnio opozycja skorzystała z bardzo starej praktyki parlamentarnej i wymusiła na rządzie przekazanie parlamentowi wewnętrznych analiz skutków wyjścia Wielkiej Brytanii z UE na poszczególne sektory gospodarki brytyjskiej. Rząd zastanawia się obecnie w jakiej formie przekazać komisjom parlamentarnym tę informację.
To jest moim zdaniem bardzo ważny moment w relacjach pomiędzy parlamentem a rządem: parlament w końcu zaczyna korzystać ze swoich prerogatyw. Parlament brytyjski będzie, moim zdaniem, musiał zatwierdzić finalny tekst umowy czy to się podoba rządowi brytyjskiemu, czy nie. To daje mu więc prawo do wywierania pewnego nacisku na gabinet w kwestii kierunku jaki powinny przyjąć te negocjacje.
Czy jest szansa na zatrzymanie Brexitu?
Na zmianę stanowiska czy to Partii Konserwatywnej, czy Partii Pracy w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii mogłaby wpłynąć wyłącznie wyraźna zmiana nastrojów społecznych. Na dzień dzisiejszy jednak – choć gospodarka brytyjska zwolniła – obywatele Wielkiej Brytanii nadal są podzieleni w kwestii wyjścia ich kraju z Unii. Wielu z nich zagłosowałoby dokładnie w ten sam sposób, gdyby referendum odbyło się dzisiaj. Według badania przeprowadzonego przez telewizję Sky News w październiku ponad 70 procent respondentów uważa, że wyjście z Unii bez porozumienia jest lepsze dla Wielkiej Brytanii niż złe porozumienie z Unią. Dopóki nastroje społeczne nie ulegną zmianie to nie powinniśmy liczyć, że Laburzyści oraz Torysi zaczną mówić chociażby o możliwości przeprowadzenia drugiego referendum.