PingPong: Labour idzie po zwycięstwo?

To jest PingPong = polityczny blog z UK

Za trzy tygodnie Wielka Brytania będzie – najprawdopodobniej – mieć nowy rząd. Sondaże wskazują, że wybory zdecydowanie wygra Partia Pracy, Partia Konserwatywna w zasadzie ogłosiła już porażkę, ale nie wszystko jest w tym wyścigu rozstrzygnięte.

Kto był gotowy na kampanię?

Utrzymująca się nieprzerwanie od dwóch lat przewaga w sondażach, sięgająca od lata ubiegłego roku 20 punktów procentowych, powinna dać labourzystom względny spokój. Nic podobnego. Partia Pracy przystąpiła do tej kampanii pełna obaw. Apatia wyborców spowodowana rozczarowaniem polityką, niewielka popularność i charyzma lidera Keira Starmera, niepewność centrowego elektoratu co do intencji partii jeszcze 4 lata temu prowadzonej przez skrajnie lewicowego Jeremiego Corbyna, czy z kolei odwrót części bardziej lewicowego elektoratu zaniepokojonego możliwością powrotu „blairyzmu” lub niezadowolonego z postawy labourzystów wobec Gazy – to tylko niektóre z zagrożeń wymienianych przez członków partii. „Przyzwyczajeni do porażek od 14 lat, labourzyści zawsze będą widzieć wszystko w czarnych barwach” – tłumaczy mi jeden z aktywistów poznanych podczas konferencji Fabian Society.

Labour energicznie wystartowała więc ze skrupulatnie przygotowaną listą działań już od 22 maja, gdy Rishi Sunak zapowiedział rozwiązanie parlamentu. Jeszcze zanim zaczęły obowiązywać formalne zasady prowadzenia kampanii i finansowe restrykcje, regularnie zamieszczała reklamy w mediach społecznościowych, wysyłała dziesiątki maili do swoich sympatyków z prośbami o udział w kampanii i wpłaty do partyjnej kasy, dzień po dniu ogłaszała kolejne obietnice, budując na wcześniej publikowanych „misjach” Keira Starmera: wzrost gospodarczy, czysta energia, bezpieczniejsze ulice, wyrównanie szans i służba zdrowia.

Hasłem przewodnim Labour jest „zmiana”, co ma nawiązywać zarówno do zmęczenia 14 latami rządów torysów, jak i odcięcia się labourzystów od poprzedniego lidera Jeremiego Corbyna. Można już za to mówić: „Tony Blair” – lider New Labour pojawił się w panteonie labourzystowskich przywódców w jednym ze spotów reklamowych, jego współpracownicy współtworzą sztab Starmera, ale jak deklaruje sam Starmer: „nie ma powrotu do snobistycznego patrzenia na klasę pracującą” z początku XXI wieku.

Zazwyczaj zrównoważony Keir Starmer kipi energię do tego stopnia, że podczas jednego z pierwszych wieców w zakładach Airbusa prawie nie dał dojść do głosu pytającym i asystującej mu Rachel Reeves, typowanej na przyszłą minister finansów. Dwa tygodnie po rozpoczęciu oficjalnej kampanii średnia sondażowa przewaga Partii Pracy nad torysami nie maleje, ale czy labourzyści zaczynają wierzyć, że ich plan zadziała?

A kto nie był gotowy?

U torysów wszystko wyszło dokładnie na odwrót. Choć to Sunak wybrał datę wyborów i dzień ich ogłoszenia, konserwatyści wydali się tym faktem zaskoczeni dużo bardziej niż konkurencja. Lokalne struktury partyjne nie nadążały z wyborem kandydatów. W mediach społecznościowych torysi wydali pięciokrotnie mniej niż Labour, a po tygodniu musieli zawiesić część reklam, bo – według Timesa – zabrakło im pieniędzy. PR-owcy Sunaka zafundowali mu serię kompromitacji, od wystawienia przed Downing Street w deszczu bez parasola, przez pozowanie na tle stoczni, która wybudowała Titanica i napisu „exit” w samolocie, aż po powrót do kraju w połowie uroczystości upamiętniających lądowanie aliantów w Normandii.

Mimo niskich notowań – saldo popularności Rishiego Sunaka w sondażu YouGov wynosi -51, w porównaniu do -12 Keira Starmera – Partia Konserwatywna prowadziła działania w stylu prezydenckim. Torysi najwyraźniej chcieli uformować kampanię pod starcie Sunak – Starmer, zmobilizować swój twardy elektorat pomysłami obowiązkowej służby narodowej młodych ludzi i gwarancjami niższych podatków dla emerytów, dodając do tego ataki na lidera Labour w mediach społecznościowych (75% reklam torysów celuje w Starmera, straszy pomysłami obalenia monarchii i wysokich podatków). Pozostałych torysi chcieli przekonać sloganem: „Sunak ma plan, a Starmer go nie ma”. I to mogłoby pomóc ograniczyć starty w tych wyborach, gdyby nie…

Odwieczny czarny koń

O tym, że Reform UK, najnowsza inkarnacja ambicji politycznych Nigela Farage’a, może podebrać elektorat Partii Konserwatywnej było wiadomo co najmniej od jesieni 2023. Po pierwotnym szoku – wszyscy czekaliśmy, że wybory odbędą się jesienią – i deklaracji, że „sześć tygodni to za mało, żeby znaleźć dla siebie okręg”, Farage podjął tragiczną w skutkach dla torysów decyzję: będzie startować.

Sondażowe poparcia dla Reform ruszyło w górę, a potem przyszedł D-Day. Podczas gdy Labour wykorzystała swoje kontakty we Francji, żeby wprosić Starmera na międzynarodową część obchodów rocznicy lądowania aliantów w Normandii i sfotografować go z Władimirem Zełeńskim, Nigel Farage przewodził atakom na przyspieszony „niepatriotyczny” wyjazd Sunaka. I jemu się udało: 65% respondentów YouGov uznało postawę Sunaka za „nieakceptowalną”, a premier kajał się w wywiadzie dla SkyNews i spędził kolejne dni, unikając mediów lub przepraszając za „oczywisty błąd”.

W środku drugiego tygodnia kampanii torysi w zasadzie przyznali się do porażki w starciu z Labour i przeszli do walki o drugą lokatę. Nie wiadomo, czy taki był plan od początku, czy rzeczywiście doszło do zmiany taktyki, ale głównym hasłem konserwatystów stało się straszenie, że głos na Reform to już nie pomoc w zdobyciu władzy Labour, ale wręcz gwarancja ‘super większości’ dla Keira Starmera. Zabrzmiało to defetystycznie. I nie pomogło. Nie pomógł także program wyborczy torysów, obiecujący liczne obniżki podatków, z którego znikły wszystkie zdjęcia lidera partii. W ostatni piątek Reform symbolicznie przeskoczyła torysów o jedno oczko w jednym – na razie – sondażu YouGov, co wzmocniło narrację Farage’a, który ogłosił się „prawdziwym konserwatystą”, „liderem opozycji” i zaczął domagać debaty telewizyjnej jeden na jeden z liderem Partii Pracy.

Czy po siedmiu nieudanych stratach w wyborach parlamentarnych Farage ma wreszcie szansę spełnić swoje marzenia? Prawdopodobnie tak, jeden sondaż przedwyborczy dawał mu w Clacton przewagę 10 punktów procentowych. Jednocześnie jednak Reform to nie partia starająca się na poważnie zaistnieć na brytyjskiej scenie politycznej jako całość. Choć notuje poparcie rzędu 15-19%, to w brytyjskim systemie wyborczym nawet kilka milionów głosów może nie przełożyć się na solidną liczbę mandatów. 650 okręgów to tak naprawdę 650 osobnych pól bitew. Niedysponująca wieloma znanymi nazwiskami, armią wolontariuszy ani dobrym rozpoznaniem terenu Reform walczy w tych wyborach najwyżej o kilka mandatów: Farage w Clacton, Richard Tice w Bostonie, Ben Habib w Weelingborough i uciekinier z Partii Konserwatywnej Lee Anderson o obronę mandatu w Ashfield.

Reform wydaje się raczej machiną mająca na celu obniżenie szans torysów w pojedynku z Labour poprzez odebranie im części elektoratu, wprowadzenie do parlamentu samego Farage’a (właściciela 53% udziałów w Reform Ltd) i zwiększenia jego wpływu na Partię Konserwatywną, gdy Sunak po wyborach zostanie zmuszony do odejścia i odbędą się wybory nowego lidera w Partii Konserwatywnej. Wielu posłów PK przywitałoby Farage’a z otwartymi ramionami, mimo jego poglądów (islamofobia, rasizm, sympatie wobec skuteczności Putina). Sam Farage mówi, że buduje projekt na pięć lat i jego celem jest zwycięstwo w wyborach w 2029r.

LibDems na fali

O stanowisko lidera opozycji wydają się dziś realnie walczyć dwie opcje: torysi i liberalni demokraci. Analogicznie do tego, że rozmiar wygranej Labour zależy częściowo od sukcesu Farage’a w podgryzaniu elektoratu torysów, także LibDems mogą ugrać więcej, jeśli Reform odbierze torysom głosy w Blue Wall, tradycyjnych „bezpiecznych” okręgach Partii Konserwatywnej.

Ed Davey, lider LibDems, prowadzi bardzo kolorową i wyrazistą kampanię z dynamicznym akcentami humorystycznymi z jednej i poruszająca historią opieki nad niepełnosprawnym synem z drugiej strony. „Musisz zostać zauważony, zrobić wrażenie w mediach społecznościowych. To potem przekłada się na uwagę mediów. Rosnąca popularność wygłupów Eda wiąże się z większym zainteresowaniem naszym programem i partią” – mówił o swojej nietypowej strategii członek LibDems w rozmowie z ipaper.

Rzeczywiście od początku kampanii popularność LibDems wzrosła w sondażach o kilka punktów procentowych. Do tego stopnia, że profesor Curtice ostrzegał w BBC: „Koncentrując ataki na sobie nawzajem, i torysi i labourzyści za mało uwagi zwracają na potencjalne wyzwanie ze strony mniejszych partii, zarówno Reform, jak i LibDems zaliczyły w pierwszych dwóch tygodniach wzrosty, podczas, gdy i labourzyści i torysi minimalnie stracili w porównaniu do pierwszego dnia kampanii”. Do tego, według badania Ipsos, 43% z zdeklarowanych dziś wyborców Labour nadal może zmienić zdanie: 45% z nich mogłoby przejść do obozu LibDems i Zielonych, a 12% zagłosować na torysów lub Reform.

Keir Starmer wydaje się jednak nie przejmować konkurencją z tej strony sceny politycznej. Ed Davey tłumaczy to tak: „nie walczymy ze sobą nawzajem, walczymy przeciwko torysom”. Na mapie ten niepisany sojusz widać jeszcze wyraźniej, bo jedyny okręg gdzie LibDems i labourzyści będą otwarcie walczyć między sobą o zwycięstwo to Sheffield Hallam. Labour od początku kampanii odpuściło elektorat wielkomiejski, koncentrując się na Red Wall i „klasie pracującej”. Wydaje się, że Starmer ciągnie w prawo, żeby maksymalnie zmniejszyć liczbę mandatów, która przypadnie prawicy. Po lewej zaś zostawia przestrzeń. Warto przy tym dodać, że choć lider Labour wykluczył koalicję z SNP, nigdy publicznie nie zaprzeczył, że mógłby stworzyć pakt z LibDemsami.

Programy LibDems i Labour w głównych aspektach nie przeczą sobie: oba akcentują konieczność stabilizacji gospodarki, reformy służby zdrowia i opieki społecznej. Właściwie tylko jako ciekawostkę można dodać, że obie partie różni jednak podejście do Unii Europejskiej, tematu tabu w tej kampanii. Labourzyści chcą bliskich relacji, ale wykluczają próbę dołączenia do wspólnego rynku i unii celnej, podczas gdy LibDems naszkicowali pięć kroków stopniowego, ponownego dołączenia do wspólnoty.

Podsumowanie 

Pierwszy wniosek na trzy tygodnie przed wyborami jest taki, że mamy ucieczkę Partii Pracy, prowadzącej w sondażach wzdłuż i wszerz, niezależnie od tematów sondażowych pytań i badanych grup wiekowych. Za nią będziemy obserwować finisz peletonu, który najpewniej wygra ktoś z dwójki: Partia Konserwatywna lub Partia Liberalnych Demokratów, zdobywając tym samym fotel lidera opozycji, nieco większe środki z parlamentarnego budżetu i prawo częstszego zabierania głosu na forum Izby Gmin. Na razie trzeba zakładać, że to miejsce przypadnie jednak torysom. Gdzieś za tymi dwoma partiami powinna uplasować się SNP, która mimo kryzysu przywództwa idzie w Szkocji łeb w łeb z labourzystami. Plaid Cymru, Reform i Partia Zielonych mogą na ten moment zdobyć po od 1 do 4 mandatów. Do obserwacji przez kolejne tygodnie kampanii będzie przede wszystkim czy utrzymuje się trend strat dwóch głównych partii na rzecz mniejszych rywali.

Drugi wniosek: choć Labour zaczyna wierzyć w zwycięstwo, ma program i plan wprowadzenia go w życie, głosy na nią to jednak w dużej mierze głosy protestu przeciw torysom. Możliwe, że Labour zdobędzie większość w parlamencie nawet ponad wyniki z 1997 roku, ale w partii nadal niewielu w to tak naprawdę wierzy, a w kraju zdecydowanie nie ma labourmanii.

I trzeci wniosek: 165 to magiczna liczba dla torysów – tyle mandatów zdobyli w 1997r. i wydaje się to mentalną granicą poniżej której Partii grozi załamanie psychiczne. Dzięki startowi Reform i dobrym wynikom LibDems bardzo prawdopodobne, że do tego załamania dojdzie. Tuż po wyborach skupimy się zapewne na rządzie Partii Pracy, ale w tle będą wybory nowego lidera Partii Konserwatywnej, a więc bitwa o jej ideologiczny kierunek w następnych pięciu latach.

Zostań patronem UKpoliticsPL -> https://patronite.pl/UKpoliticsPL Każde Twoje wsparcie będzie dla mnie bardzo pomocne.