U-turn: Czy rząd Sunaka zostanie obalony

U-turn: Mini-analiza możliwości obalenia rządu Rishiego Sunaka przez prawicowe skrzydło Partii Konserwatywnej przed wyborami parlamentarnymi.

Partia Konserwatywna toczy w tej chwili walkę na dwóch frontach, oficjalnie w wyborach parlamentarnych, której targetem są wyborcy, oraz nieoficjalnie o kształt partii po wyborach –  kto przejmie przywództwo w partii i która frakcja zdobędzie największe wpływy – tu targetem są członkowie Partii Konserwatywnej.

Zazwyczaj takie dwa cele nie wykluczałyby się wzajemnie. U torysów jest jednak inaczej. Sondaże nieubłaganie wskazują, że wybory parlamentarne są przegrane. Do tego po prawej stronie partii poziom lojalności wobec lidera jest niski. Wobec niemal pewnej porażki walka o przywództwo staje się dla niektórych członków PK ważniejsza niż walka o wynik wyborów parlamentarnych. W efekcie wybory parlamentarne przestają być cezurą, po której zwyczajowo nastąpiłaby wymiana przegranego lidera partii, a stają się narzędziem w walce o przywództwo, wyborcy są traktowani instrumentalnie, prawdziwym obiektem działań są zaś parlamentarzyści i członkowie Partii Konserwatywnej, a do obalenia rządu może potencjalnie dojść niejako przypadkiem w ramach prób zainstalowania własnego lidera partii przez prawicę.

Kto i dlaczego nie lubi Sunaka?

Grupa posłów już dziś zdecydowanych na usunięcie Sunaka jak najszybciej nie jest liczna. W drugim głosowaniu flagowego projektu ustawy rwandyjskiej przeciw rządowemu projektowi zagłosowało 11 posłów.

Środowisko niesprzyjające Sunakowi jest jednak szersze i obejmuje:

  • najbliższych zwolenników Borisa Johnsona, nadal pamiętających rolę Sunaka w usunięciu byłego premiera ze stanowiska, jak Andrea Jenkyns, pierwsza posłanka, która publicznie ogłosiła przesłanie pisma z prośbą o organizację głosowania wotum nieufności wobec Rishiego Sunaka, czy Peter Cruddas – sponsor i założyciel Conservatieve Democratic Organisation;
  • European Research Group, czyli zwolenników twardego brexitu, którzy nie lubią Sunaka za „pro-europejskiejość”, czyli za odwrót od antyunijnej retoryki i podpisanie Windsor Framework Agreement oraz próby wypracowania platform współpracy z UE
  • obóz wolnorynkowy, który uważa, że premier nie jest „prawdziwym konserwatystą” w gospodarce – brak odpowiednio daleko idących cięć podatków, brak deregulacji itp.
  • populistyczną prawicę skupioną wokół Suelli Braverman i New Conservatives, która nie znosi Sunaka za przynależność do „liberalnych elit”, co potwierdził jeszcze nominacją dla Davida Camerona po usunięciu Braverman, i za zbyt liberalne i „poprawne politycznie” podejście do imigracji, a więc złagodzenie ustawy rwandyjskiej, niechęć do wystąpienia z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka oraz za zmniejszenie szans wyborczych PK przez sprowadzenie dyskursu na sprawy skomplikowane i ich zdaniem nieistotne dla wyborców zamiast skupienia się na prostym przekazie powstrzymania łodzi przemycających do UK nielegalnych imigrantów, czyli jak ujął to Nigel Farage „za bycie oderwanym od przeciętnego wyborcy”

Struktury tych grup są luźne, a ich przywództwo w niewielkim stopniu kontroluje decyzje członków, co można było zaobserwować w Izbie Gmin w pierwszym głosowaniu projektu ustawy rwandyjskiej.  Można szacować, że w tym środowisku obraca się plus minus 60 posłów, co z kolei widać było w głosowaniu poprawki Roberta Jenricka w drugim głosowaniu tejże ustawy. Ich motywacje ideologiczne mają też różną siłę i do pewnego stopnia się przenikają. Wyraźna jest jedynie różnica w podejściu do imigracji wolnorynkowców (zliberalizować) i pozostałych grup (ograniczyć).

Nad tym wszystkim grają jeszcze ambicje osobiste. Do fotela lidera szykuje się po linii imigracyjnej Robert Jenrick, po linii populistycznej Suella Braverman, po linii wolnorynkowej po raz drugi Liz Truss i manewrująca najbardziej niezależnie i szukająca też poparcia wśród bardziej umiarkowanych torysów, wciąż pozostająca w rządzie Sunaka Kemi Badenoch. Innymi słowy, choć łączy ich niechęć do premiera, brak im jednego kandydata, by go zastąpić, a to było kluczem do obalenia poprzednich przywódców.

Poza motywami ideologicznymi ważną rolę grają jeszcze motywy i interesy osobiste poszczególnych posłów. Każdy z nich rozgrywa wybory w okręgu poniekąd samodzielnie i sytuacja każdego jest nieco inna. Dla niektórych najbardziej niebezpiecznym rywalem jest z definicji prawicowa i populistyczna Reform, bo może im odebrać kluczowe 5, 10, czy nawet 15 proc. głosów. Jest więc pokusa by głosić bardziej prawicowe idee – nawet jeśli nie są to jego/jej własne przekonania – by przyciągnąć do siebie elektorat Reform. Mówi się, że niektórzy mogą się posunąć do tego by porozumieć się z partią Richarda Tice’a, może nawet zmienić barwy partyjne jeszcze przed wyborami, i liczyć na zbudowanie bazy wyborczej na połączonym elektoracie obu partii. Szczególnie, jeśli do Reform wróci Nigel Farage, a obecne 13% poparcie tej partii w sondażach jeszcze wzrośnie. Wreszcie, kampania to spory wydatek, a część darczyńców PK sponsoruje także Reform. Choć nie ma na to twardych dowodów, krąży plotka, że hojny sponsor lub sponsorzy są gotowi finansować polityków o bezkompromisowym prawicowym podejściu.

W mniejszym stopniu, choć nie bez znaczenia jest też fakt, że wśród tych, którzy nie chcą lub nie mają szans na pozostanie w parlamencie, bunt to szansa, żeby zaistnieć w prawicowych mediach, budować swoją osobistą markę, sprzedać już napisaną lub piszącą się książkę, a nawet dostać pracę, na przykład w GB News.

Wreszcie dla tych o nieco słabszym charakterze, krytyka Sunaka może wydawać się pomocna w odseparowaniu swojej skromnej osoby od jednej wielkiej porażki za jaką niektórzy uważają obecną Partię Konserwatywną. Warto tu też wspomnieć jeszcze o jednym elemencie – wciąż spadające poparcie Partii Konserwatywnej – zwiększa liczbę posłów z perspektywą utraty mandatu, a przynajmniej u niektórych wywołana tym panika może prowadzić do pochopnych decyzji. Latem eksperci PK szacowali, że posłowie z okręgów, gdzie przewaga wynosiła poniżej 15 tys. głosów, praktycznie mogą już żegnać się z mandatem. Dziś po wzroście popularności Reform ten próg może być znacznie wyższy.

Teraz albo … kiedyś.

I właśnie na wywołanie paniki wydaje się obliczony artykuł, który ukazał się 14 stycznia na pierwszej stronie Telegrapha z wynikami sondażu YouGov. Sugerowały one, że torysów czeka w wyborach parlamentarnych utrata 196 mandatów: a więc mieliby w parlamencie tylko 169 miejsc w porównaniu z 365 uzyskanymi w 2019. Telegraph dodał, choć pracownia YouGov wyraźnie się od tej konkluzji odcięła, że aż 96 torysów utrzymało by mandat, gdyby zagłosowali na nich wyborcy dziś deklarujący głosowanie na Reform. W tych 96 mandatach gazeta zobaczyła nawet szansę na pozbawienie Labour absolutnej większości, łącząc to z komunikatem: „zmiana lidera” pozwoli „uniknąć katastrofy”. Tekst został odebrany jako wezwanie do zmiany Rishiego Sunaka na bardziej prawicowego lidera pod pretekstem – lub też w celu – ratowania wyborczych szans torysów.

Sondaż sfinansowała nowa grupa: Conservative Britain Alliance, której jedynym publicznie znanym reprezentantem jest lord Frost, a która ma składać się ze sponsorów PK „zaniepokojonych” wynikami sondaży. Do tej pory żaden sponsor PK nie przyznał się do uczestnictwa w grupie, a kilku – w ten Peter Cruddas i przedstawiciele Petera Marshalla i Alexandra Temerko zaprzeczyło. Co wiemy o CBA? Nie są nigdzie zarejestrowani. Sondaże projektuje dla nich Will Dry, do świąt doradca Rishiego Sunaka, który we własnym przekonaniu zrozumiał, że partia zmierza w kierunku „masakry” i zrezygnował z pracy na No10. Dla opinii publicznej to mało znane nazwisko, w partii natomiast jest dość rozpoznawalny.

Według Bloomberga CBA prowadziło też rozmowy z doradcami Suelli Braverman oraz osobami powiązanymi z Jacobem Rees-Moggiem i Robertem Jenrickiem. Spekulacje powtórzył niedzielny Times, dodając, że w spisku ma uczestniczyć siedmiu lub siedmioro „byłych” doradców. Spotkania miały odbywać się w restauracji Sheekey (Times, Bloomberg) w Londynie, w parlamencie (Guardian) i „biurze” w centrum Londynu (Telegraph). Odkrycie prawdziwej tożsamości członków i współpracowników CBA jest podobno „obsesją” No 10. Choć niektórzy (Politics at Sam and Jacks’) mówią, że No 10 już wie kim owi doradcy są.

Publikacja sondażu przez Telegraph, czytany głównie przez członków Partii Konserwatywnej, czy ciągłe sugerowanie przez GB News że Nigel Farage mógłby zostać zaproszony do PK i kandydować na jej lidera to tylko niektóre przykłady sterowania prawicową infosferą. Wiemy, że prawicowe media odgrywają ogromną rolę w knowaniach przeciw Sunakowi, stosując znany i skuteczny mechanizm: stałe przywoływanie i nagłaśnianie przekazu potencjalnie niewielkiej grupy przeciwników Sunaka powoduje, że sytuacja wydaje się poważna, nawet jeśli nie jest. Działanie to może, choć nie musi być obliczone na konkretny efekt: z czasem, gdy przekaz dotrze do odpowiednio licznej grupy i ona w niego uwierzy, można zrobić coś z niczego. Na ten moment nie da się stwierdzić, czy to astroturfing – przekaz sterowany przez ukrytych sponsorów, czy też – jak sugeruje Andrew Marr – typowe dla Telegrapha zainteresowanie „chaosem i zamieszaniem” lub dziennikarstwo oparte na analizie danych czytelników, które sugerują pragnienie napięcia i ciągłego strumienia sensacji. Niezależnie od motywacji, jak mówił Jim Pickard z FT: „im więcej mówi się o spisku przeciw premierowi, tym jest on dla niego groźniejszy”.

Na ten moment spisek nie zagraża jeszcze pozycji Sunaka. Znaczna większość parlamentarzystów PK jest przeciwna zmianie lidera. Przekonaliśmy się o tym, gdy także w Telegraphie do usunięcia premiera wezwał poseł Simon Clarke. Artykuł poprzedzony był intensywnymi spekulacjami dziennikarzy Talk TV i The Sun, jednak odbił się od ściany. Reakcja była zdecydowanie negatywna: nie tylko popierający Sunaka One Nation, wolni strzelcy, ale i liderzy prawicy: Jacob Rees-Mogg, Liz Truss, Kemi Badenoch, a nawet Lee Anderson odcięli się od samotnego rebelianta. Teoretycznie odcięli się od niego także liderzy New Conservatives.

Można sobie wyobrazić, że mityczne CBA zadaje sobie teraz pytanie: co mogłoby zmienić nastawienie posłów do przywództwa Sunaka? Partia Konserwatywna wciąż traci w sondażach – część uważa, że to ze względu na działania Sunaka (polityka migracyjna), większa część, że jednak przez konflikt. Postać Sunaka także nie jest popularna wśród wyborców. To wydaje się naturalnym narzędziem: najłatwiej zmienić nastawienie stopniowym budowaniem przekonania, że jest coraz gorzej i doprowadzeniem do punktu, w którym będzie się wydawać, że sytuacja wyborcza konserwatystów jest tak beznadziejna, że równie dobrze może zmienić lidera już teraz lub, że inny lider poradzi sobie lepiej i nawet jeśli nie wygra, to straci w wyborach mniej mandatów.

Wiele osób twierdzi, że spisek nie jest dobrze skoordynowany, nie prowadzi z punktu A do punktu B. Rebelianci korzystają raczej z metody chaosu, wystrzeliwania 100 pocisków i czekania aż któryś trafi. Takich „szans” będą mieli jeszcze sporo: wybory uzupełniające, powrót ustawy rwandyjskiej do Izby Gmin, ustawa budżetowa, wybory samorządowe 2 maja. Tu warto wspomnieć, że w ostatnich latach zmiany w PK przychodziły znacznie gwałtowniej niż w poprzednich dekadach, nastroje podgrzewały się powoli, doprowadzając w końcu do wrzenia i nagłego przelania. Zmiana lidera stała się normą. Tak kończyli i May w 2019, i kolejno Johnson i Truss w 2022.

Według The Sun i Sky News to w drugiej połowie maja ma nastąpić kulminacja wysiłków prawicy i próba wymuszenia głosowania wotum nieufności wobec lidera. To też w zasadzie ostatni moment, by uzasadnić zmianę koniecznością dania nowemu liderowi czas na przygotowanie się do wyborów, które muszą odbyć się najpóźniej w styczniu 2025. Sunak chce zorganizować wybory jesienią, a gdy już je ogłosi – ok. półtora miesiąca wcześniej – możliwości zmiany lidera nie będzie.

Druga rzecz, bardziej aktualna dziś, to stare dobrze znane powiedzenie: tydzień to w polityce bardzo długo. To, że dziś Liz Truss mówi: „to nie jest dobry czas na zmianę lidera” (The Sun) nie znaczy, że będzie tak mówić też jutro. Warto zwrócić uwagę, że żaden z potencjalnych kandydatów na następcę Sunaka nie mówi publicznie, że należy czekać z rozmową o przywództwie do „po wyborach”. Kemi Badenoch w wywiadzie Laury Kuenssberg potępiła Clarke’a jedynie za „publiczny” apel o usunięcie lidera i potwierdziła, że takie rozmowy powinny toczyć się za kulisami. Pytana czy zechce wystartować w wyborach nowego lidera mówiła: „Tak naprawdę nie wiesz, czy tego chcesz, dopóki nie znajdziesz się w tej konkretnej sytuacji, że możesz wystartować”.

I właśnie to wydaje się kluczowe. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Do ogłoszenia głosowania wotum potrzeba 53 pism, co wydaje się w zasięgu rebeliantów. Jeśli już do niego dojdzie, będziemy w fundamentalnie innym miejscu niż dziś, gdy głosowanie nadal wydaje się odległe. Myślenie wielu posłów dziś broniących Sunaka także może pość już innymi torami. Dotychczas, nawet jeśli urzędujący lider obronił się w pierwszym głosowaniu, presja wewnętrzna szybko doprowadzała do rezygnacji (tak było z May, z Johnsonem i de facto z Truss, która odeszła mając perspektywę głosowania wotum). Gdy do głosowania dojdzie, zmiana lidera może wydawać się już jedynym wyjściem, nie żeby wygrać wybory, ale żeby się odciąć od chaosu i uratować co się da. Dlatego też, jak donosi the Sun, umiarkowani np. Harriet Baldwin, próbują zmienić reguły głosowania wotum nieufności i podnieść próg pism koniecznych do rozpoczęcia procedury.

To powiedziawszy, trzeba jeszcze dodać, że Sunak nie jest bezbronny wobec prób obalenia go. Przez fakt, że zagrożenie pozycji lidera stało się normą, No 10 jest na nie bardziej wyczulone. Prawicowy hype medialny, poselskie sieci społecznościowe, budowanie narracji w mediach mainstreamowych przez prawicowych posłów i ekspertów jest monitorowane przez No 10. Wysłannicy premiera nagabują potencjalnych rebeliantów, whipowie wytypowali posłów będących pierwszym celem rebelii i wzywają ich na regularne rozmowy, uświadamiając przy okazji jaką krzywdę mogliby wyrządzić kolegom i koleżankom posłom, gdyby dolali oliwy do ognia wewnątrzpartyjnej walki. Operacje antyrebelianckie Sunaka wydają się skuteczne, czego przykładem jest wyrażenie chęci powrotu skruszonego Lee Andersona na stanowisko wiceprzewodniczącego partii. Nie wydaje się także, żeby Sunak rozważał ugięcie się pod presją. Grupa One Nation i sam Sunak szukają przede wszystkim stabilizacji, uważają się za „dorosłych”, którzy mają zachowywać się „po dorosłemu” w przeciwieństwie do nieodpowiedzialnych rebeliantów, którzy przyzwyczaili się do prowadzenia polityki wrzaskiem medialnym i rzucaniem zabawkami. Sunak ma też cel, nawet jeśli jest świadomy, że pozostało tylko kilka miesięcy premierostwa – ewidentnie przedkłada projekty ustaw, które mają stanowić dziedzictwo jego podejścia do polityki: poprawa pozycji UK na arenie międzynarodowej i zakończenie brexitowej wojny z UE, także w Irlandii Północnej, regulacje dotyczące AI – choć złośliwi mówią, że zainteresowanie premiera tym obszarem nie jest oderwane od myśli o przyszłych planach zawodowych – a także mniejsze, ale fundamentalne projekty jak stopniowy zakaz sprzedaży papierosów, czy zakaz sprzedaży jednorazowych e-papierosów osobom poniżej 18 roku życia.

Podsumowując, na ten moment odejście Sunaka jest mało prawdopodobne. Jednocześnie nikt nie może wykluczyć, że do niego nie dojdzie. Zagrożenie będzie wracać po każdej kolejnej porażce rządu, np. gdy któryś z potencjalnych kandydatów na lidera uwierzy, że jest w stanie swoim przywództwem zmniejszyć rozmiary porażki wyborczej albo, że łatwiej będzie im wygrać wybory lidera teraz niż po wyborach parlamentarnych. Szczególnie silną pozycję ma tu Kemi Badenoch. Jednocześnie wybory parlamentarne wcześniej niż jesienią wydają się mało prawdopodobne ze względu na wyniki sondaży, niezależnie od tego czy Sunak pozostanie. Gdyby doszło do zmiany lidera przed wyborami, musiałby się one odbyć jeszcze później, nawet w styczniu 2025.

U-turn: Przyspieszone wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii

U-turn: mini-analiza możliwości zorganizowania w Wielkiej Brytanii przyspieszonych wyborów parlamentarnych.

Po przeprowadzeniu przez Borisa Johnsona rekonstrukcji rządu we wrześniu 2021 Telegraph ujawnił, że nowy przewodniczący Partii Konserwatywnej Oliver Dowden powiedział pracownikom CCHQ, żeby szykowali się do wyborów za 20 miesięcy.

Ostatnie wybory parlamentarne odbyły się rok i 10 miesięcy wcześniej. Przyniosły nowemu liderowi Partii Konserwatywnej Borisowi Johnsonowi 80-mandatową przewagę. Kolejne wybory planowane są na maj 2024 roku, czyli za 2 lata i 7 miesięcy. Czemu miałby odbyć się wcześniej?

Najważniejszy argument przeciw przyspieszonym wyborom w przyszłym roku to spodziewany spadek poparcia torysów, który czasem przebija się w sondażach. „Spodziewany”, bo media piszą już o „Winter of Discontent„, którą sygnalizują: problemy z produkcją/przechowywaniem/dostawami żywności, brak rąk do pracy w wielu sektorach, panika na stacjach benzynowych, rosnące ceny energii, rosnąc podatki, cięcia dopłat do świadczeń Universal Credit, zimowy kryzys w NHS itd.

Spadek poparcia wywołany informacją o planowanej podwyżce składki na ubezpieczenie.

Poza oceną ad hoc, wybory oznaczałyby też rozliczenie dotychczasowych rządów Johnsona. Choć pandemia podzieliła się z brexitem odpowiedzialnością za negatywne skutki wystąpienia z UE, to jednocześnie przyćmiła efekt hasła: „Get Brexit done”. Otwarte pozostaje pytanie jak opinia publiczna oceniłaby teraz zasadność decyzji rządu z początków pandemii.

Ponadto przyspieszone wybory trzeba uzasadnić, szczególnie jeśli ma się w Izbie Gmin bezprecedensową większość 80 mandatów. Wyborcy nie lubią przyspieszania wyborów, mówi się o „zmęczeniu polityką” po brexicie. Tak jak w 2017 mogłoby się okazać, że wybory „ukarzą” przy urnach, tych którzy ich tam zbyt szybko wysłali.

To powiedziawszy, kryzysy mijają, nastroje społeczne się zmieniają, sondażowe wyniki torysów, jak na środek kadencji, są niezłe, manipulacje polityczne i socjotechniczne zaś bywają skuteczne.

(PA Graphics)
Źródło: PA/ https://www.wimbledonguardian.co.uk/news/national/19606841.labour-sets-plans-support-high-street-firms-taxing-online-giants/

Jedyny twardy dowód przeciw teorii o przyspieszonych wyborach to jak się wydaje brak przygotowań w Partii Konserwatywnej: Oliver Dowden mówił o 20 miesiącach, a spodziewana nie prędzej niż pod koniec 2023r. reforma okręgów wyborczych ma sprzyjać torysom i Sebastian Payne z FT pisze, że kandydaci przygotowywani są pod nowe okręgi.

Śladów przygotowań do wyborów próżno było szukać na konwencji torysów 2021 w Manchestrze. Nie było temu poświęcone ani jedno wydarzenie. W otoczeniu graficznym z poprzedniej kampanii odnosiło się raczej wrażenie, że torysi dopiero świętują sukces grudnia 2019. Po konwencji Mirror sugerował, że wybory mogą odbyć się w 2023. Była doradczyni Johnsona, Nikki da Costa w Telegraphie zaś pisała, że roztropnie byłoby być gotowym do jesieni 2023.

O tym, że wyborów się na razie nie spodziewa mówił nam także David Lidington. To że wyborów na razie nie będzie to dość powszechna opinia wśród torysów: „Pandemia opóźniła wszystkie krajowe programy i pogmatwała plany budżetowe. Nawet w przypadku wyborów w 2024 Boris Johnson ma mało czasu, żeby pokazać wyborcom Red Wall rezultaty levelling-up, a nie nowe obietnice…  No 10 wie, że to są głosy wypożyczone od Labour. Niczego nie można wykluczyć, ale byłbym bardzo zaskoczony, gdyby wybory odbyły się wcześniej niż wiosną 2024, może jesienią 2023”.

Niemniej zawsze, gdy na Downing Street pojawia się wyborczy guru torysów Lynton Crosby powinna się zapalić czerwona lampka. Ostatnio widziano go tam w lipcu.  

Partia Konserwatywna rządzi od 2010 roku, samodzielnie od 2015. W książce Sebastiana Payne’a Boris Johnson mówi o ambicji pobicia rekordu Margaret Thatcher, która sprawowała władzę przez 11 lat. Ale żeby do tego doszło, wybory muszą przede wszystkim przedłużyć rządy torysów w jak najbezpieczniejszy sposób, a więc we „wrogie” partie polityczne trzeba uderzyć, gdy są najsłabsze.

Ważne jest także to, że mówimy tu o zabezpieczeniu kolejnych lat rządów, nie o spektakularnym zwycięstwie. Sukces 80-mandatowej będzie bardzo trudno powtórzyć.

I tu pojawiają się dwa poważne argumenty za możliwością organizacji przyspieszonych wyborów. Torysi mają pieniądze na kampanię, Labour – nie. Partyjna kasa napełnia się miedzy innymi dzięki skutecznym wysiłkom wiceprzewodniczącego Bena Elliota, który przez swoją firmę Quintessentially wskazywał bogatym darczyńcom drogę do spełnienia politycznych lub społecznych ambicji przy pomocy partii rządzącej. Otrzymał za to upomnienie od Komisji standardów, by nie mieszał polityki z biznesem. 

Labour zaś wypłaciła odszkodowania za konflikty z czasów Corbyna, straciła składki członkowskie odchodzących sympatyków poprzedniego lidera i grozi jej wycofanie/zmniejszenie funduszy od związków zawodowych. Problem pustej kasy partyjnej pokazuje spór o cięcie etatów w partyjnej centrali.

Drugi argument za wyborami to polityczne przywództwo. Rekonstrukcja rządu pokazała, że mimo licznych konfliktów wewnętrznych Johnson nadal cieszy się autorytetem we własnej partii. Jednym ruchem usunął z rządu Gavina Williamsona – jedynego polityka, którego nikt już nie chciał bronić. Drugim przesunął Dominica Raaba, który wciąż ma silną pozycję, ale przeciwko któremu burzyło się jego własne ministerstwo. Raab trafił na niższe stanowisko, ale dodając mu tytuł wicepremiera, Johnson uchronił go przed wizerunkową porażką. Premier zapewnił też awans wschodzącej gwieździe Liz Truss, usunął bladą i politycznie nieciekawą Amandę Milling. Jeśli nie liczyć pretensji niewiele teraz znaczącej dawnej frakcji One Nation po usunięciu Roberta Bucklanda, to wszyscy wydają się zadowoleni.  

Starmer natomiast nadal buduje przywództwo i mozolnie jednoczy partię, odcinając wpływy skrajniejszych ugrupowań. Po sukcesie reformy zasad wybierania lidera na jesiennej konwencji partyjnej wydaje się, że jego pozycja będzie się umacniać. W sondażach osobistej popularności już radzi sobie lepiej.

Ciekawa jest także kwestia dziedzictwa politycznego Johnsona. Jak wspomniany David Lidington wszyscy zakładają, że Johnson ma mało czasu, żeby pokazać opinii efekty swoich wielkich planów, ale zakładają, że z tego powodu będzie zwlekał z wyborami jak najdłużej się da. Może jednak będzie zupełnie odwrotnie?

Po pierwsze levelling-up. Sam Johnson mówi, że „to trochę zajmie” i „na efekty tego wielkiego, wielkiego projektu poczekamy z 10 lat”. Institute of Government także zwraca uwagę, że program nie pasuje do typowego cyklu wyborczego. IfG po zbadaniu sposobu przyznawania środków z Towns Fund stwierdza też, że ministrowie mogę bez kontroli kierować je do okręgów, w których rządzi Partia Konserwatywna lub do okręgów, o które torysi będą walczyć z Labour. To pozwala punktowo i relatywnie szybko dać wyborcom namacalny dowód starań partii rządzącej. Rekonstrukcję rządu także odebrano jako przygotowanie do wyborów poprzez przekazanie opieki nad całościowym projektem levelling-up Michaelowi Gove i Neilowi O’Brienowi. I tu jeszcze jedna czerwona lampka: Czemu Andy Haldane został szefem zespołu zadaniowego ds. levelling-up tylko na 6 miesięcy skoro to taki długoterminowy projekt?

Druga część planowanego dziedzictwa Borisa Johnsona to net zero. Choć złośliwi powiedzą, że to nie dziedzictwo Borisa, tylko Carrie Johnson. Tu znów występuje ten sam problem, bo projekt zmaterializuje się nawet nie za 10, ale bardziej za 20 lat. Jednak do światowych liderów przed COP26 Johnson mówił: „Przyszłe pokolenia ocenią nas po tym co osiągniemy w najbliższych miesiącach”.

Co więcej w przeciwieństwie do levelling-up – w sprawie net zero nie ma konsensusu wśród posłów Partii Konserwatywnej. Szczególnie skrzydła, które łączą powiązania finansowe z branżą energetyczną. Ale są i tacy, którzy sprzeciwiają się temu ideowo, uważając, że priorytetowo powinno się traktować wyborców Red Wall. Czy radykalniejsze posunięcia w kwestii obrony klimatu nie będą wymagały zmian pokoleniowych w szeregach partii, tak jak w 2019 Johnson pozbył się niepasujących do wizji brexitu?

Podsumowując, w kolejnych wyborach torysi będą raczej sprzedawać wizję, nie jej efekty, niezależnie od tego czy będzie to rok 2022, 2023, czy 2024. Boris Johnson zarówno w kampanii Vote Leave jak i w końcówce przepchania dealu brexitu przez Izbę Gmin i w wyborach 2019 pokazał, że nie zawsze liczą się czyny, czasem starczą upór, charyzma, slogany i dobra kampania.

Dlatego uważam, że Johnson szykuje się do zorganizowania wyborów. Nie sądzę, żeby znał już datę. Kiedy będą zależy m. in. od ocen chwilowych i trwalszych trendów zaufania do rządu, których opinia publiczna raczej nie pozna, szybkości umacniania się pozycji Starmera w Labour, prognoz gospodarczych. Może lepiej będzie zrobić je wcześniej, gdy negatywne efekty brexitu mieszają się nadal z efektami pandemii.

Na pewno warto obserwować kiedy rząd zabierze się za ustawę o kadencyjności parlamentu (FTPA). Według obecnie obowiązującego prawa wybory zaplanowane są na maj 2024 roku i powinny odbyć się nie później niż plus minus styczeń 2025. W programie wyborczym Partia Konserwatywna zapisała jednak obietnicę powrotu do stanu prawnego sprzed 2010 roku i odebrania parlamentowi prawda współdecydowania o przedterminowych wyborach. W tej chwili potrzeba na to zgody 2/3 parlamentu (434 posłów). I to da się zrobić. Ale skuteczne partie opozycyjne byłyby w stanie stworzyć odpowiednią oprawę polityczną do takiego głosowania, podsycając u wyborców wątpliwości, czy aby na pewno przyspieszone wybory są konieczne. Zniesienie FTPA oddaje decyzję całkowicie w ręce premiera i pozwala ograniczyć polityczny teatr do minimum. Jednocześnie pozwala mu na taki wybór daty, który wspierany wewnętrznymi badaniami sondażowymi da rządowi najlepsze szanse na wygraną.

„Sadzę, że Oliver Dowden powiedział, że musimy być gotowi na wybory bez względu na to kiedy miałaby się odbyć” – powiedział po rekonstrukcji rządu minister środowiska George Eustice. Dowden potwierdził to w podcaście Chopper’s Politics podczas jesiennej konwencji Partii Konserwatywnej. Często okazywało się, że decyzja zapadała na No 10 w momencie zaskakującym dla szeregowych posłów partii rządzącej.